O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

piątek, 13 listopada 2009

Historia bluesa na nowo?

Taak! To jest to, na co czekałem (jeśli czekałem). Książka, którą czyta się jak sensację, która zmusza do myślenia, zachęca do dyskusji, wgryza się w stereotypy. Zaczęło się od tego, że dostałem skrypt pt. Historia bluesa, którego używa jeden z wykładowców na wydziale dziennikarstwa wyższej uczelni. Na dwudziestu stronach maszynopisu trudno uniknąć uproszczeń, więc pomijając pewne błędy (kiedyś się do nich odniosę), tekst jest całkiem dobry. Natknąłem się w nim na taki fragment:

 

Elijah Wald, autor książki Escaping the Delta: Robert Johnson and the Invention of the Blues, wysunął tezę, iż po pierwsze blues należy do obszaru muzyki popularnej a nie – jak się to dotychczas szeregowało – do folkloru, i że w związku z tym tylko klasyczny blues spod znaku Bessie Smith jest autentyczny, zaś blues wiejski to jego nieudolna kopia produkowana przez lokalnych amatorów. Przede wszystkim zaś radykalnie zdegradował Roberta Johnsona, twierdząc, że był to pośledniej rangi wykonawca, którego wylansowało to samo pokolenie, które fascynowało się przedwcześnie zmarłymi idolami jak Janis Joplin czy Jimi Hendrix.

 

Nie wiem, na jakiej podstawie autor twierdzi, że do tej pory uznawano bluesa za folklor, a nie muzykę popularną (podobnie jak jazz i rock), nieważne. Ja w każdym razie wiedziałem, że muszę tę książkę przeczytać. Jej teza bynajmniej nie jest dla mnie szokująca. Zgłębiając twórczość bluesową, szczególnie sprzed ery białego bluesa, widać pewną rozbieżność fascynacji i inspiracji. Wskazywałem parokrotnie tę podwójność nurtów. Wygląda to jakbyśmy mieli dwie historie bluesa, dwa główne nurty. Pisałem o tym przy okazji T-Bone’a, zwracałem uwagę i tu (tekst Dwutorowość bluesa 22 października 2006 r.). Te niezbyt precyzyjne spostrzeżenia dzięki książce Walda nabierają wyrazistości, konkretnego sensu, wyjaśniają co nieco. Uwypuklając pewne aspekty, Wald przenosi akcenty. Nie jest tak, że podważa wartość artystyczną muzyki Johnsona. Nie sądzę, by głównie o to mu chodziło. Zresztą przeczytałem zaledwie kilkadziesiąt stron, więc wiele się może zmienić.

Punktem wyjścia Walda jest blues jako termin, którego używano na określenie danej muzyki u jej zarania. Punktem odniesienia z kolei są nagrania. Zresztą jego zdaniem termin i jego zakres jest bardziej efektem wymogów marketingowych niż naturalnego procesu. 

Na czym polega przeniesienie akcentów? Typowa historia bluesa wygląda tak: blues narodził się na głębokim południu Stanów, jego mekką była delta Mississippi. Głównym przedstawicielem, ba, królem, był Robert Johnson, ojcem ewentualnie Charley Patton (matką Son House?). Przy okazji wspomina się o classic bluesie jako wokalnej muzyce z akompaniamentem jazzowym. Potem punkt ciężkości przenosi się do Chicago – Muddy, Howlin’ Wolf itd., potem odkrycie starych mistrzów, a wreszcie adaptacja bluesa przez białych i rock. Czy tak nie jest? Takie akcenty są np. w rewelacyjnej książce Deep Blues Roberta Palmera. Tak opowiadana była historia bluesa na „Akademii Bluesa”. Wald mówi: „Nie, tak nie było”. To romantyzm, mit i stereotyp.

Jak było? Blues – najpierw classic blues (W.C. Handy, Ma Rainey, Bessie Smith), potem urban blues (Leroy Carr, Tampa Red, Broonzy), potem r’n’b, jump itd. Romantyzm kazał widzieć w bluesmanach biednych artystów, którzy wypłakują swe cierpienia, których muzyka jest jedyną pociechą. Romantyzm każe nam cenić tak bardzo „autentyczność”, „surowość” – to odtrutka, alternatywa dla popowej, plastikowej papki. Tak chcieli tę muzykę widzieć Stonesi, Clapton. Ba, co tu ukrywać, tak samo widziałem i ja. Blues to naturalność. Stąd codzienne stroje, na które żaden bluesman sprzed „białej” ery (traktuję to dość umownie, ale wiadomo, o co chodzi) by sobie nie pozwolił. Stąd np. ogrodniczki Buddy’ego Guy’a – ukłon w stronę romantyzmu. A Mayall występował w koszulce na ramiączka. B. B. King budzi niesmak swym eleganckim, świecącym strojem (fe – cekiny), gdy tymczasem jest tu wierny tradycji.

Ok. Tyle gorącej refleksji na dziś. Mam nadzieję, że w niedługim czasie uda mi się wrócić do tematu.

A! Jeszcze jeden znamienny cytat: When the record companies called their music blues, it was a comercial choice designed to link them to the popular recordings of the blues queens.- s. 13 (Kiedy wytwórnie nazywały ich [tzn. wydawaną przez siebie] muzykę bluesem, był to komercyjny wybór skrojony tak, by połaczyć je z popularnymi nagraniami królowych bluesa).

ps. Po przeczytaniu raz jeszcze tekstu ze skryptu muszę przynajmniej napisać, że fragment blues wiejski to jego nieudolna kopia produkowana przez lokalnych amatorów jest „przegięciem”. Wygląda to tak, jakby Wald gardził tym bluesem. Absolutnie nie. Wald pokazuje proces, w którym muzycy z delty inspirowali się muzyką obecną na nagraniach, mieli szeroki repertuar, ale na ogół dostowowywali go do potrzeb poszukiwaczy talentów, którzy wówczas szukali bluesa, bo „blues” był na topie, więc sztucznie ograniczano repertuar pasujący do stereotypów „race records”, tworząc przy tym wyobrażenie bluesa. Dwa, podreśla, że rola muzyków z delty w popularyzacji i rozwoju bluesa jako popularnej muzyki czarnych była znikoma w porównaniu z urban bluesem. W czasach Johnsona był on znany nielicznym i nie był żadnym królem.

2 komentarze:

  1. Czy stwierdzenie "muzycy z delty inspirowali się muzyką obecną na nagraniach, mieli szeroki repertuar, ale na ogół dostowowywali go do potrzeb poszukiwaczy talentów" moze byc prwadziwe?
    Nie znam dokladnie raliów wiejskiego bluesa z poczatku XX wieku ale mam duze watpliwosci czy muzycy z Delty mieli dostep do nagran i wiedzieli co sie dzieje w muzycznym swiatku miast.
    Raczej sklaniam sie do stwierdzenia, ze country blues poczatkowo nie mial zadnych wplywow miejskich, raczej afrykanskie

    OdpowiedzUsuń
  2. To właśnie jest romantyczne spojrzenie na bluesa. ;) Temat prosi się o rozwinięcie i pewnie go jeszcze poruszę. Co do nagrań to pierwsze skojarzenie - gdyby nie było tam dostępu do nagrań, czy Johnson napisałby i nagrał Phonograph Blues? RJ to już drugie pokolenie nagrywających muzyków, podobnie jak Muddy Waters. Słuchałem ostatnio jego pierwszych nagrań, gdzie są też krótkie rozmowy/wywiady z Muddym. Zapytany, jakiego pierwszego kawałka się nauczył, odpowiada, że How Long Leroy'a Carra - z nagrań.
    Popularnym fonografem była wtedy Victrola. Muddy wspomina, że miała go jego babcia. Skoro babcia miała, to i Patton mógł słuchać nagrań. Jeśli nie w domu, to knajpach jak jukeboxów.

    OdpowiedzUsuń