Siedział już od kilku minut, popijał „żywca”, gdy w końcu nadszedł Jimi. Klapnął obok, zamówił piwo.
– Trochę pojechałeś z tym Goin’ Down na starcie. Po cholerę brałeś się za ten ograny numer – rzucił na powitanie.
– Bo lubię – odparł rozbawiony Michael – widziałem, jak grał to Satriani. Ten numer ma niezłego kopa. Źle go zagrałem?
– Nie no, w porządku. A widziałeś, jak grał go Freddie King?
– Nie pamiętam, to było dawno…
– No właśnie – podchwycił Jimi, lekko się zaciągając – ale mogłeś go widzieć. Gdzieś ty się podziewał, synu marnotrawny, że pierwszą płytę wydałeś dwa lata temu.
– He, marnotrawiłem swój czas. Gdybym zaczął tak wcześnie jak ty, może bym też już dawno wąchał kwiatki od spodu.
– No, no – odparł niezrażony Henio – wtedy były inne czasy. Ale numer tytułowy udał ci się przednio. Mam ciary na plecach.
– Słuchałem ostatnio Otisa Taylora.
– Ale to jesteś cały ty! Otisa?! Man, tego smutasa!?
– Cóż, Bill Cosby się zestarzał. Nie przesadzajmy. Facet ma wizję i jest sobą.
– Oh, też miałem wizję.
– Chyba w i z j e…
– Znów się czepiasz. Fajnie, że grasz na dobro w kawałku Williamsona. Ja nie miałem serca do tego nieporęcznego grata.
– No tak, wolałeś piłować strata – puścił oko Michael.
– Ha, czy ja wyglądam na drwala – odparował Jimi. – Nie lubisz tego?
– Jakbym nie lubił, to nie byłoby cię tak dużo w White Lightnin’ czy Wild Side.
– No i zagrałeś moje Voodoo Chile.
– Zapomnij… żachnął się Powers. [Utwór nie znalazł się na wersji płyty przeznaczonej do sprzedaży ze względu na brak licencji.]
– OK. Sorry, wiesz, że gdyby to ode mnie zależało… Pociągnął porządny łyk piwa – trochę słodki ten Żywiec, wolę Tyskie. A skąd pomysł na Every Grain of Sand Dylana? Rozbujałeś go jak Niech Żyje Bal Rodowicz.
– Jak kto?
– A nieważne. Puszczam go sobie na dobranoc. Vivino jest boski na hammondzie, choć niby gra tylko w drugim planie.
– Dzięki, przekażę mu.
– Play The Hooch mnie zaskoczył. Grałeś na jamie z Chuckiem Berrym?
– Nie, z Angusem Youngiem, ale graliśmy Johnny B. Goode.
– Akurat, a z Otisem Taylorem rzeźbiłeś po nocach Dom Wschodzącego Słońca – zachichotał Heniek.
– Chodzi ci o Signed D. C.?O, tak, tak, a na skrzypcach w tle podgrywał nam Itzhak Perlman.
– Popatrz, a ja wyczytałem, że to Jimmi Vivino na Wurlitzerze.
– Fakt!
– „Faktu” nie czytam.
– Nie?
– „Nie” też… Kończ Waść! W ogóle to majtki mi spadły z wrażenia, gdy usłyszałem Train Kept A Rollin’ Yardbirdsów. Żeby z takiego knota takie cudo zrobić, trzeba mieć jaja i wyobraźnię. Masterpiece, man!
– Nie przesadzajmy, jakby to był taki chłam, to bym się za niego nie zabrał.
– Jakbyś nie słuchał Waitsa, to by ci tak dobrze nie poszło.
– Może też grałem z nim na jamie – dodał tajemniczo Michael.
– Co ty, Waits nie chodzi na jamy. Żona mu nie pozwala – skwitował Jimi – wiesz, masz u mnie buziaka za ten oldschoolowy You Got To Go Down. Tampa Red by się przy nim nieźle bawił.
– Za buziaka nie dziękuję.
– Lepiej mi powiedz, co nagrasz na nowej płycie.
– Stary, dopiero puściłem tę w obieg! A co, masz jakieś pomysły?
– Nie wiem, czasy są porąbane. Oglądałem ostatnio MTV. Na twoim miejscu przerobiłbym kawałki Britney Spears.
– Yea… Może mam sobie jeszcze cycki dorobić!?
Paru gości zaczęło im się przyglądać…
– Fuj…– westchnął Jimi. Wstał, podał mu rękę – kawał dobrej roboty, synku. Chciałbym mieć taki głos jak ty. Muszę lecieć, umówiłem się na kopanie grobu z Jake’m La Botzem.
Train Kept a Rollin’…