Ależ on miał głos! Głosisko!
Shouter - doskonałe określenie. W jego gardle działy się jakieś dziwne rzeczy. Powiedzieć, że miał chrypkę, to jakby powiedzieć, że SRV był gitarzystą. Miał chrypkę idealną. Nie monstrualną jak Howlin' Wolf, ale też nie tak subtelną jak Vinson. No i ile radości w jumpach Harrisa. Wcale się nie dziwię, że mógł stawać w szranki z T-Bone'm. Pewnie by go powalił, gdyby nie gitara i taniec Walkera. Mnóstwo jego tematów jest grana rytmem shuffle jak T-Bone Shuffle.
Chce się tańczyć.
Ubolewam, że w Polsce ludzie mają problem z tanecznością bluesa. Jakby to było coś wstydliwego. Tak to odczuwam, gdy widzę brak reakcji, gdy puszczam na przykład Sugar Ray'a. Przy morderczych gitarach to można skakać, ale przy naprawdę wesołych, żwawych kompozycjach to wstyd, bo jeszcze posądzą o miłość do disco polo.
Blues – siedzieć i słuchać!? Basta.
Ależ mnie zachwyca Good Morning Judge! Co za POWER...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz