O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

czwartek, 22 marca 2012

Shawn Starsky - album

Na żywo widziałem go dwukrotnie – po raz pierwszy w zespole Jasona Ricciego, po raz drugi ledwie kilka chwil temu u boku Otisa Taylora. Wiem, że potrafi zagrać niemal wszystko, czego sobie życzycie – rasowego bluesa, funky. Jak chce, to przydżezowi, jak jest potrzeba, jedzie w psychodelię. Proszę bardzo. Czyli co? Czyli mogę spodziewać się odważnego grania, misz-maszu stylistycznego. A guzik! Album jest dość tradycyjny, nawet zachowawczy. To zarzut? No zarzut, całkiem uzasadniony.
Zaraz, zaraz, a co byśmy powiedzieli, gdyby nagrał muzykę nawiązującą brzmieniowo, koncepcyjnie do Ricciego? E… Odcina kupony. A jeśli nagrał to, na co miał ochotę, zagrał, co mu w duszy gra, to co? Ba… Czapki z głów, bo tak naprawdę płynie pod prąd, wie, że może rozczarować, a mimo to podpisuje się pod tym projektem, taką a nie inną nadaje mu sygnaturę. Powtórzmy: artysta zaproponował taką muzykę, a nie inną, wiedząc, że my wiemy, co jako gitarzysta potrafi.

A co tu właściwie mamy? Niecałe czterdzieści minut grania, gdzie znajdziemy trochę bluesa jednoznacznie bluesowego (granego gdzieś między Teksasem, Kalifornią a Nowym Jorkiem), trochę rytmu funky, ale nie więcej niż choćby u Melvina Taylora. Jednym uchem po koncercie Otisa usłyszałem, jak Shawn, rozmawiając z fanem, nadmienił, że na płycie jest jazz. No… powiedzmy, że znajdziemy ze dwa takie numery, ale bez przesady, to nie dominanta. Shawn nie wykonuje tu żadnego standardu, nie gra cudzych kompozycji, co też potwierdza osobisty z wyboru charakter albumu. W dwóch nagraniach śpiewa jego żona (on w większości). Jest jeszcze jeden trudno wyrażalny atut jego muzyki. Otóż słychać tu hm… jakiś respekt gry na gitarze, słychać to w każdej nucie zagranej na gitarze. Nie wiem, czy tak jest, ale tak to odbieram. Shawn szanuje przekaz muzyczny, który kreuje gitarą, szanuje też słuchacza, jego gust i wyrobienie.

Czy jestem tą płytą rozczarowany? Wręcz przeciwnie, ona naprawdę mi się podoba (tzn. tu i teraz, w tej chwili, może jutro tam będzie zupełnie odwrotnie), ona bardzo mnie lubi (tak, nie pomyliłem, nie odwrotnie). Zresztą proszę bynajmniej nie traktować tego tekstu jak recenzji. Nadal nie wiem za bardzo, jaka jest ta płyta.

Właściwie ja i tak jestem zaskoczony, że Starky w pewnym sensie sprowokował mnie do odkurzenia pióra, mimo mego bluesowego detoksu. Keep bluesy