O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

niedziela, 29 czerwca 2008

Bez tytułu - fragmenty 2

Przyjście na świat dziecka dość gruntownie zmienia perspektywę życiową. Zmienia też nawyki, a nawet potrzeby. Muszę kontrolować poziom głośności muzyki, a jednocześnie nie chcę izolować Stasia od dźwięków, które nas otaczają na co dzień. Nie zmienię nagle swych upodobań.

*

Cassandra Wilson – fascynujący, przesycony erotyzmem i pełen zadumy głos. Jest niesamowita! A poza tym – sięga na każdej płycie po bluesa. Tu pojawia się doskonale przearanżowany Dust My Broom, obrany nawet z tego osławionego riffu slidem na dwunastym progu, trudno go rozpoznać. Jest też oryginalnie-nie-blues St. James Infirmary w wersji… funky. Rarytas! Gdybym miał więcej czasu… Trudno teraz wgryźć mi się na spokojnie w płyty. Nie lubię słuchawek.

*

Kelly Joe Phelps i Harry Manx, wespół z Cassandrą jako kołysanki dla noworodka? Dlaczego nie. Błoga, kojąca muzyka, dojrzała, uduchowiona, często aksamitna brzmieniowo. Mająca coś z medytacyjności, ale i transowości. Niebiańsko intymna.


Fora internetowe to czysta rozrywka. Przestałem wierzyć, że można i warto cokolwiek przekazywać z ich pomocą (poza czystą informacją). Ludzie tego nie oczekują. Chcą pogadać, a jeśli rozmowa nie wydaje im się interesująca, nie włączą się. Jedyna forma intensywniejszej dyskusji to kontrowersja i swoisty radykalizm. Nie mam na to ochoty. Nie warto.

Wiedzy szuka się z pomocą Google, a nie zadaje pytania na forum. O muzyce się nie rozmawia, bo „to jak tańczyć architekturę”. Rozmawia się o sobie. Można też ponarzekać, zresztą można wszystko. :)

*


 Anthony GomesLive. Masakra! Przy nim Bonamassa jest subtelny jak Charles Brown i bluesowy jak Muddy Waters. Gomes jęczy, onanizuje się gitarowym szaleństwem, pastwi się nad gitarą, gra ciężko, hałaśliwie, z metalową wirtuozerią, traktuje bluesa jako formalny punkt odniesienia. Nie da się tego słuchać w dłuższych fragmentach. Rzeźnia. Uprzedzam!

niedziela, 15 czerwca 2008

Moreland & Abruckle - korzennie i pieprznie

No, no, no… Nie spodziewałem się, że ten album tak często będzie w moich uszach. Ta trójka chłopaków naprawdę jest niesamowita.

Ale może najpierw nawiążę do tytułu płyty. 1861 – rok powstania stanu Kansas, rodzinnego stanu Morelanda i Arbuckle’a. Temuż Kansas dedykowany jest album. Dziwny przedmiot adoracji. Kansas leży w sercu Ameryki, jest symbolem przeciętności, miejscem, w którym nic się nie dzieje, nie ma co oglądać, kompletnie nieatrakcyjnym turystycznie. Pełni też rolę barometru nastrojów w USA, dlatego to tu wyniki prawyborów są tak znaczące. Kansas to również miejsce spektakularnych sukcesów i skandali gospodarczej ery neoliberalnej lat 90. – to tu zdarzały się niesamowite fuzje windujące średniej wielkości firmy na szczyt, by z hukiem ogłosić ich bankructwo. Tu również rozwarstwienie społeczne daje mocno o sobie znać, tu najczęściej do głosu dochodzą politycy o radykalnych poglądach, dziwacy, populiści, tu właśnie wbrew pozorom może kwitnąć blues. Jeżeli zatem jakiś stan zasługuje na to, by dedykować mu album, to jest nim Kansas.

Wróćmy do muzyki. Zespół tworzą: Aaron Moreland – gitary, Dustin Arbuckle – śpiew, harmonijka, i Brad Horner – perkusja. Aj, nie mogę się powstrzymać. Chłopaki jadą! Jadą! Płyta przyrządzona jak lubię – dość ostro, ale też soczyście i diablo korzennie. Aaron zaczynał od kapel typu Led Zep, ale potem przyszło oświecenie – Son House. Od tego momentu docenił surową moc bluesa. Twórczość tych panów również tchnie autentyzmem, szczerością i radością grania – weźmy na przykład Gonna Send You Back to Georgia autorstwa mistrza radosnego grania Hound Dog Taylora. A propos – oni także nie używają basu (na ogół), choć Aaron korzysta z czterostrunowej gitary zrobionej z pudła po cygarach, jak za dawnych lat  . Muza jest tym bardziej siarczysta. Dustin na harmonijce też gra fantastycznie, nie posuwa się do udawanej rootsowej koślawości, ale i nie ma pretensji do wirtuozerii, za to fenomenalnie wpisuje się w groove elektrycznych numerów. Ach, ten pierwszy blues – ściana kontrolowanego brudu. Myślę sobie, że to jest płyta na miarę Watermelona Slima. No i co – też wydawnictwo Northern Blues. Skurczybyk – Fred Litwin.

Dustin również rasowo śpiewa, co ważne – nie udaje czarnego, więc jego głos ma coś z folku, nieco przypomina Davisa Coena, lecz czasem jest tu nutka rozpaczy jak u… Curta Cobaina. Fishing Hole – pierwsze nutki i wiem – niemal Junior Kimbrough jako żywy. Żeby mnie rozłożyć na łopatki chłopaki grają równie perfekcyjnie numer Burnside’a See My Jumper Hangin’ Out On The Line. Zważywszy, że nie mieli nic wspólnego z Mississippi Hill Country – podziwiam. Na tej pulsacji łatwo się wyłożyć – posłuchajcie choćby Elama McKnighta (i nie szukajcie na polskim podwórku), ale M & A czują ten trans doskonale. Piątka.

Są tu również tematy grane akustycznie, jak Tell Me Why, zadumany Teasin’ Doney, czy nieco mroczny Wrong I Do – natchnione nuty. Jest też granie niemal jambandowe – na przykład taki Diamond Ring ze skwierczącym hammondem. Grający gościnnie Chris Wiser ma tu swoje 6 minut – Wiser Jam – ogólnie najsłabszy moment płyty, trochę wypełniacz. Jest też oryginalna perełka. Właściwie to country, ale podane w taki zakręcony sposób, jak potrafi podać Preacher Boy, Frank Morey i Tom Waits – ja zaś uwielbiam takie klimaty – The Legend – opowieść o samym sobie... Jeszcze raz poproszę.

Czy to będzie płyta roku? Nieważne, ale wątpię, bym do końca grudnia posłuchał pięciu lepszych bluesowych albumów.

wtorek, 10 czerwca 2008

Bez tytułu - fragmenty

Prowadzę samochód, nagle ktoś trąbi, potem następny – nie wiem, co się dzieje – to kibice tak manifestują swą radość, bo za kilka minut rozpocznie się mecz. Oszołomstwo. A jednak można pomarzyć. To samo przyszło do głowy Mariuszowi Bogdanowiczowi: czemu nie ma zwyczaju tak intensywnego kibicowania muzyce! Czemu tak niemrawo zagrzewamy naszych artystów do… no właśnie, do czego? Bo w muzyce nie ma rywalizacji...

A ja żałuję jeszcze jednego. Kibice znają składy swych ulubionych drużyn na pamięć, zapamiętują, nawet najtrudniej wymawialne nazwy, dyskutują gorąco na temat klasy tego, nijakości tamtego, strategii, taktyki. Czemu nie ma tak gorących rozmów na temat muzyki, czemu bluesowi kibice mają tak mało pasji wnikania w muzykę, czemu nie interesują ich składy obcych drużyn, nawet swoich?

 

*        *        *

 



Piłka nożna. Na czas turnieju kultura zdycha: odwołuje się koncerty, muzycy są bezrobotni (zawsze mogą sprzedawać chorągiewki), w pubach wystarczy telewizor i szalik. Potem kibole rozłażą się po osiedlach i drą do rana: Nic się nie stało… Browary wydają na to miliony. Nie mają kilkuset złotych na sponsoring koncertu. Gdzie tu jest kultura? Czysty biznes.

 

*        *        *

 

W Polsce brakuje debaty na temat bluesa. kiedyś próbował rozkręcić ją Marek Jakubowski, acz wyszło jak wyszło. Nie ma ludzi, którym by się chciało, a nawet gdyby byli, „mądrzejsi” zaraz ich zakrzyczą.

 

*        *        *

 

 

Scrapper Blackwell – nagrania z początku lat 60. Jego głos zadziwiająco przypomina mi śpiew Sonny Boy'a Williamsona II. Niezwykłe.

 

*        *        *

 

Niektóre pojęcia z zakresu politologii mają inne znaczenia w USA i Europie. Nikt nie powiedział, że muszą mieć te same. „Blues” znaczy coś innego w USA i Europie. Popełniam zatem błąd merytoryczny, usiłując stosować amerykańskie znaczenie do polskich realiów. Co zmienia się bardziej – muzyka czy zakres znaczeniowy terminu?