O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

niedziela, 15 czerwca 2008

Moreland & Abruckle - korzennie i pieprznie

No, no, no… Nie spodziewałem się, że ten album tak często będzie w moich uszach. Ta trójka chłopaków naprawdę jest niesamowita.

Ale może najpierw nawiążę do tytułu płyty. 1861 – rok powstania stanu Kansas, rodzinnego stanu Morelanda i Arbuckle’a. Temuż Kansas dedykowany jest album. Dziwny przedmiot adoracji. Kansas leży w sercu Ameryki, jest symbolem przeciętności, miejscem, w którym nic się nie dzieje, nie ma co oglądać, kompletnie nieatrakcyjnym turystycznie. Pełni też rolę barometru nastrojów w USA, dlatego to tu wyniki prawyborów są tak znaczące. Kansas to również miejsce spektakularnych sukcesów i skandali gospodarczej ery neoliberalnej lat 90. – to tu zdarzały się niesamowite fuzje windujące średniej wielkości firmy na szczyt, by z hukiem ogłosić ich bankructwo. Tu również rozwarstwienie społeczne daje mocno o sobie znać, tu najczęściej do głosu dochodzą politycy o radykalnych poglądach, dziwacy, populiści, tu właśnie wbrew pozorom może kwitnąć blues. Jeżeli zatem jakiś stan zasługuje na to, by dedykować mu album, to jest nim Kansas.

Wróćmy do muzyki. Zespół tworzą: Aaron Moreland – gitary, Dustin Arbuckle – śpiew, harmonijka, i Brad Horner – perkusja. Aj, nie mogę się powstrzymać. Chłopaki jadą! Jadą! Płyta przyrządzona jak lubię – dość ostro, ale też soczyście i diablo korzennie. Aaron zaczynał od kapel typu Led Zep, ale potem przyszło oświecenie – Son House. Od tego momentu docenił surową moc bluesa. Twórczość tych panów również tchnie autentyzmem, szczerością i radością grania – weźmy na przykład Gonna Send You Back to Georgia autorstwa mistrza radosnego grania Hound Dog Taylora. A propos – oni także nie używają basu (na ogół), choć Aaron korzysta z czterostrunowej gitary zrobionej z pudła po cygarach, jak za dawnych lat  . Muza jest tym bardziej siarczysta. Dustin na harmonijce też gra fantastycznie, nie posuwa się do udawanej rootsowej koślawości, ale i nie ma pretensji do wirtuozerii, za to fenomenalnie wpisuje się w groove elektrycznych numerów. Ach, ten pierwszy blues – ściana kontrolowanego brudu. Myślę sobie, że to jest płyta na miarę Watermelona Slima. No i co – też wydawnictwo Northern Blues. Skurczybyk – Fred Litwin.

Dustin również rasowo śpiewa, co ważne – nie udaje czarnego, więc jego głos ma coś z folku, nieco przypomina Davisa Coena, lecz czasem jest tu nutka rozpaczy jak u… Curta Cobaina. Fishing Hole – pierwsze nutki i wiem – niemal Junior Kimbrough jako żywy. Żeby mnie rozłożyć na łopatki chłopaki grają równie perfekcyjnie numer Burnside’a See My Jumper Hangin’ Out On The Line. Zważywszy, że nie mieli nic wspólnego z Mississippi Hill Country – podziwiam. Na tej pulsacji łatwo się wyłożyć – posłuchajcie choćby Elama McKnighta (i nie szukajcie na polskim podwórku), ale M & A czują ten trans doskonale. Piątka.

Są tu również tematy grane akustycznie, jak Tell Me Why, zadumany Teasin’ Doney, czy nieco mroczny Wrong I Do – natchnione nuty. Jest też granie niemal jambandowe – na przykład taki Diamond Ring ze skwierczącym hammondem. Grający gościnnie Chris Wiser ma tu swoje 6 minut – Wiser Jam – ogólnie najsłabszy moment płyty, trochę wypełniacz. Jest też oryginalna perełka. Właściwie to country, ale podane w taki zakręcony sposób, jak potrafi podać Preacher Boy, Frank Morey i Tom Waits – ja zaś uwielbiam takie klimaty – The Legend – opowieść o samym sobie... Jeszcze raz poproszę.

Czy to będzie płyta roku? Nieważne, ale wątpię, bym do końca grudnia posłuchał pięciu lepszych bluesowych albumów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz