O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Bluesowa gitara elektryczna - lata 40. - cz. 4

W latach 40. największą bluesową atrakcją był Louis Jordan i jego Tympany Five. Jeszcze w styczniu ’45 roku w nagraniach brak gitary. To wtedy powstały standardy Buzz Me czy Caldonia. Ale już w kolejnej sesji – lipcowej – poznajemy gitarzystę Carla Hogana. Czy obecność gitary elektrycznej to wpływ T-Bone’a Walkera? Pomimo mej wielkiej sympatii do T-Bone’a (za całokształt) nie napiszę mu laurki. Wątpię, by Jordan sugerował się Walkerem. To raczej symptom – gitara elektryczna stawała się nie tylko nowinką, ale (sądzę, że głównie za sprawą Christiana) popularnym, nowoczesnym instrumentem.
Mało wiemy – niemal nic – na temat Carla Hogana. Nie odcisnął takiego piętna na muzyce jak Walker. Jego partia solowa wskazuje na inspirację Christianem, ewentualnie można ją posadzić między solem Charliego i T-Bone’a.
Louis Jordan jakby nie dawał mu się wygrać. W pierwszym nagraniu z udziałem gitarzysty How Long Must I Wait For You słyszymy zaledwie kilka dźwięków. Ale w Salt Pork, West Wirginia jest krótkie solo:



Louis Jordan & Tympany Five – Salt Pork, West Wirginia - 16 lipca 1945 roku, Los Angeles, Nowy Jork

Potem 8 utworów (korzystam z pięciopłytowego zestawu JSP, ale nie mam pewności, czy to zestawienie kompletne), gdzie go niemal nie ma i nagle niespodzianka. Temat, który otwiera Hogan, można uznać za pierwowzór rock’n’rolla Chucka Berrego; z bardzo charakterystyczną zagrywką, podkładem rytmicznym i solówką.




Louis Jordan & Tympany Five – Ain’t That Just Like a Woman - 23 stycznia 1946 roku, Los Angeles


No i tyle Carl Hogan. Jak wspomniałem, Louis nie dopuszczał go niestety zbyt często do głosu, pojawia się jeszcze solo w nastepnym That Chicks Too Young To Fry, gdzieś tam jeszcze slide, ale to właściwie wszystko. W 1949 roku Jordan rozwiązał dotychczasowy skład Tympany Five (a grał tam także Wild Bill Davis na pianinie). Być może pewna nieufność Jordana względem gitary zaważyła na dzisiejszym zapomnieniu Hogana, który przecież mógłby pewnie kontynuować karierę samodzielnie, gdyby miał silniej rozpoznawalne nazwisko. Trudno dziś spekulować, ale pewnym jest, że Carl Hogan należał do pionierów wielkiego kalibru. W naszej pamięci zostanie choćby za ową introdukcję w powyższym nagraniu.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden fakt, że większość prezentowanych nagrań zarejestrowano w Los Angeles – na początku historii elektrycznej gitary było to zatem centrum, wylęgarnia.

niedziela, 24 stycznia 2010

Bluesowa gitara elektryczna - lata 40. - cz. 3

Historia gitary cz. 3

Na początku lat 40. gitara elektryczna coraz częściej pojawiała się w składach zespołów bluesowych czy rhythm’n’bluesowych (termin wprowadzono dopiero w 1949 roku). Nas jednak interesują nagrania, które wyznaczały kierunek rozwoju, i gitarzyści, którzy mieli coś swojego do powiedzenia. Przeglądając nagrania z tamtych czasów, można natknąć się na muzyków, którzy potem zniknęli w zakamarkach historii. Kiedy zajrzałem do kompilacji Big Joe Turnera, dostrzegłem, że akompaniował mu Lawrence Lucie (1939), Freddie Green, gitarzysta Counta Basie’go, który głównie ograniczał się do funkcji rytmicznej (1940), John Collins (1940) czy Al Hendrickson (1942). Tych gitarzystów - z wyjątkiem ostatniego - niestety właściwie nie słychać, być może grali na instrumentach akustycznych i wymieniono ich kurtuazyjnie.
Wprawdzie trzymamy się bluesa, jednak nie oprę się chęci zamieszczenia fragmentu utworu, gdzie długie solo na gitarze gra Les Paul. Mamy rok 1944, a całe nagranie trwa ponad 10 minut. Poniżej tylko solo gitarowe. Nagranie pt. Blues.



Illinois Jacquet i Jazz at The Philharmonic, Les Paul gitara – Blues - 2 lipca 1944 roku, Hollywood

No i? Oczywiście to szkoła Christiana, ale jakby bardziej bluesowo zagrana. Proszę zwrócić uwagę na intenstywne wibrato - ani Johnny Moore, ani T-Bone Walker nie używali wówczas tego środka wyrazu, dziś jednoznacznie kojarzonego z bluesem. Dodam, że nie spotkałem się z nazwiskiem Lesa Paula wymienianym przez gitarzystów bluesowych jako inspiracja, choć może szkoda. Podobnie rzecz ma się z innym gigantem gitary jazzowej, Django Reinhardtem, który miał wpływ na styl Lesa Paula i… B. B. Kinga.

Teraz przejdźmy do pana, z którym los nie obszedł się zbyt łaskawie, być może za karę. Ten pan to Johnny Moore. Dziś nawet w najpopularniejszej bazie muzycznej allmusic.com nie znajdziecie jego biografii. Jego nazwisko wiąże się ściśle z twórczością Charlesa Browna, choć to Brown zaczynał pod jego skrzydłami. Bratem Johnnego był Oscar Moore, gitarzysta Nat King Cole’a. Johnny wpadł na pomysł, by stworzyć zespół, który będzie bardziej czarnym (czyli bardziej bluesowym) odpowiednikiem tria Nat King Cole’a. Potrzebował wokalisty i znalazł – Charlesa Browna. Występowali jako Johnny Moore’s Three Blazers. Zazwyczaj wokalistę traktujemy jako lidera, toteż Charlesa czasem nazywano Johnny’m, co nie było mu w smak. Johnny chciał Charlesa trochę trzymać w cieniu i nawet jego kompozycje podpisywał swoim nazwiskiem (m.in. Merry Christmas Baby). To było przyczyną zerwania współpracy i pewnie nie przypadkiem pierwszy singiel Browna po „rozwodzie” nosił tytuł Get Yourself Another Fool (Znajdź sobie innego głupka). Kara, o której wspomniałem, to zapomnienie i fakt, że jego pierwszych nagrań musimy szukać właśnie pod nazwiskiem Charlesa Browna.
Muzyka Moore’a to jeden z pierwszych przykładów przechodzenia do grania coraz bardziej bluesowego, choć punktem odniesienia jest wciąż wyraźnie Christian.
Poniżej fragment prawdopodobnie pierwszego nagrania Johnny Moore’s Three Blazers o dziwnym tytule.



Johnny Moore’s Three Blazers – Fugue in C Major - 1944 rok, Los Angeles

Trudno te nagranie uznać za bluesowe. Co ważne, gra tu również Oscar Moore, więc mamy chyba jeden z pierwszych przykładów wykorzystania dwóch gitar w nagraniach. Niełatwo powiedzieć, który z panów gra w którym momencie. Johnny jest bardziej bluesowy i gra więcej niskich dźwięków, zaś Oscar preferuje wyższe rejestry.
Możemy z dużą dozą pewności stwierdzić, że Johnny Moore i jego zespół stworzyli styl zwany czasem cocktail blues – jazzująco-balladowy, doskonały jako tło do bardziej wykwintnych lokali, wciąż jednak dość czarny i bluesowy, byśmy nie mieli oporów z nazwaniem go bluesem, tym bardziej że kult szorstkiego bluesa z Chicago to wciąż przyszłość. Jesteśmy na zachodnim wybrzeżu, w Los Angeles, dziś zaliczamy muzykę Charlesa Browna po prostu do west coast bluesa (bluesa z zachodniego wybrzeża). Na przekór wizerunkowi chłodnego balladowego grania proponuję fragment zatytułowany celnie Johnny’s Boogie (Charles Brown oczywiście gra na fortepianie). Proszę zwrócić też uwagę na grane unisono partie gitary i fortepianu – początek drugiej minuty.




Johnny Moore’s Three Blazers – Johnny’s Boogie - marzec 1945 rok, Los Angeles,


Pierwszym wielkim hitem Johnnego i Charlesa był Driftin’ Blues nagrany wg danych bibliograficznych w 1945, choć hitem był w 1946 roku. To prawdziwy bluesior i dziś oczywiście standard.



Johnny Moore’s Three Blazers – Driftin’ Blues - 11 sierpnia 1945 rok, Los Angeles

W tym samym roku (nie znam precyzyjnej daty) zespół Johnnego wspierał Ivory Joe Huntera w nagraniu Blues at Sunrise, który również okazał się hitem.
Sądzę, że jeśli chodzi o nagrania, mamy już na razie całkiem dobry ogląd. Jedyną dziś dostępną kompilacją Johnnego jest zbiór nagrań z lat 1949-1950. Tam też krótki esej napisał Billy Vera, który porównuje ważność nagrań Johnnego i Oscara Moore’a do Christiana i Walkera. Jednak niełatwo wskazać gitarzystów z kręgu bluesa, którzy powoływaliby się na nazwisko Johnnego Moore’a jako tego najważniejszego, zaś ja więcej podobieństw do stylu Johnnego znajduję u gitarzystów w rodzaju Kennego Burrella czy Barney'a Kessela. Natomiast jeśli chodzi o tworzenie się komba bluesowego i jego popularność, rola Moore’a na pewno jest bardzo znacząca.

środa, 20 stycznia 2010

Style bluesowe - zamieszanie

Ten króciutki post piszę w nawiązaniu do uwagi eBluesa w komentarzu do poprzedniego wpisu. Chodzi o to, że muzyka T-Bone'a nie bardzo pasuje do dzisiejszego wyobrażenia bluesa z Teksasu. Jest w tym trochę racji, bo dziś stylistyka Walkera najbardziej przypomina west coast bluesa czy bluesa z Kalifornii (to tylko pewne uściślenie).
Natomiast ja im bliżej przyglądam się procesom tworzenia się pewnych terminów, tym bardziej dostrzegam ich ułomność. Sami muzycy chyba też nie do końca sobie z tym radzili - zresztą akurat oni nie musieli.
Jako komentarz proponuję materiał wideo (poniżej). Niezwykłe spotkanie dwóch mistrzów gitary - Alberta Collinsa i Buddy'ego Guy'a. Na samym początku mamy fragment konferencji prasowej, gdzie Albert lakonicznie odpowiada, na czym polegają różnice między bluesem chicagowskim a tym z Teksasu. Mniej więcej: w Teksasie nie mamy harmonijki, gitary slide, ale mamy dęciaki... elektryczne gitary (?), T-Bone Walker, Guitar Slim... A potem ci dwaj muzycy grają!



Gdybyśmy nie mieli uprzedniej wiedzy, czy słuchając ich gry, potrafilibyśmy zaklasyfikować ich style, znając teoretycznie podziały Teksas - Chicago? Wątpię. Poza tym w swoich solowych nagraniach Buddy nie miał harmonijki (nie mam na myśli współpracy z Juniorem Wellsem); nie gra też techniką slide. Dziś gdybym miał powiedzieć, jak nazywa się ich styl, użyłbym po prostu terminu urban blues. Jednak używam etykiet (tu, na blogu) jako formy drogowskazu. Podziały na style są tyleż potrzebne, co mylące.
I jeszcze jedna refleksja. Taki regionalny podział pachnie mi etnomuzykologią, postawą folklorystów, którzy chcą dostrzegać pewne prawidłowości związane z pewnym obszarem, traktując go niczym afrykańskie plemię zaszyte w dżungli, pozbawione kontaktów ze światem zewnętrznym.
Bzdura. :)

środa, 13 stycznia 2010

Bluesowa gitara elektryczna - lata 40. - cz. 2

Po pierwszym poście Paweł Szymański zapytał mnie, czy wiem coś o Chucku Richardsonie. Chuck dał kilka lekcji T-Bone’owi. Trudno jednak orzec, jaki miał rzeczywisty wpływ na naszego artystę, bowiem nie pozostawił po sobie żadnych nagrań i generalnie jest enigmatyczną figurą. Prawdopodobnie przyczynił się do rozwoju gry akordowej Walkera. Częstsze granie akordami, a nie tylko prowadzenie linii melodycznej, to jedna z cech, która odróżnia Walkera od Christiana. Choć na moje ucho najważniejsze jest po prostu inne tworzenie linii melodycznych, podciąganie strun, intensywniejszy groove, więcej bluesowego oddechu, przerwy między frazami, perfekcyjny timing. Co do owych „akordów” to zerknijcie na lekcję stylu T-Bone’a – opowiada Michael Williams.
Trzeba dodać, że nagrania z 1942 roku nie odbiły się jeszcze szerokim echem w światku muzycznym. Dodatkowo „rewolucję” powstrzymywała II wojna św., związane z nią ograniczenia szelaku (wykorzystywanego do produkcji płyt) i tzw. ban Petrillo, szefa Amerykańskiej Federacji Muzyków.
Po raz kolejny Walker zarejestrował swą muzykę prawdopodobnie w grudniu 1944 roku. Powstał wtedy Low Down Dirty Shame. Ku memu zdziwieniu brawa na końcu sugerują, że to nagranie live. Do posłuchania poniżej.


T-Bone Walker with Marl Young and His Orchestra - Low Down Dirty Shame - prawdopodobnie grudzień 1944 roku
Jak słychać, brzmienie jest tu bardziej zelektryfikowane, no i gitarzysta gra akordami. Miał też za sobą duży skład, niestety nieznany. Znacząca sesja jednak miała miejsce kilka miesięcy później. Nie ma sensu, bym prezentował tu wszystkie utwory, posłuchajmy jednak fragmentów Sail On Boogie i T-Bone Boogie – to pierwsze „szybkie” bluesy Walkera.




T-Bone Walker with Marl Young and His Orchestra - Sail On Boogie - 1945 rok (prawdopodobnie maj),Chicago,





T-Bone Walker with Marl Young and His Orchestra - T-Bone Boogie - 1945 rok (prawdopodobnie maj),Chicago,

Jak to brzmi i „gada” – charakterystyczne pasaże triolowe, podciągi, czasem również dwóch strun, doskonałe porozumienie z sekcją dętą (czas 2:36-3:00). Wyjątkowo przytoczę fragment z książki Chrisa Gilla „Legendy gitary” (Atena 1997) dotyczący stylu Walkera:
W swojej grze z dobrym efektem wykorzystywał podciąganie strun i wybrzmienie pojedynczych dźwięków. Czasami w trakcie wykonywania partii solowych podciągał całe akordy zmniejszone. Styl gry partii rytmicznych Walkera zdecydowanie kontrastował z grą innych gitarzystów występujących w tym czasie [znaczy którym? – ST]. T-Bone odrzucił typową dla bluesa dwunastotaktową triadę I-IV-V. Preferował bardziej wyrafinowaną i różnorodną progresję akordów. Czasami grał akordy nonowe. Chromatyczne pochody i transponowane o pół tonu w dół akordy nonowe były charakterystycznymi elementami jego gry rytmicznej.
Uff. Nieco to muzykologiczne. ;) Dodam jeszcze, że Walker używał wtedy gitary Gibson ES-250.

Walker związany generalnie z Teksasem i Zachodnim Wybrzeżem wówczas (1944-45) był gwiazdą Chicago i tam dla wytwórni Rhumboogie zarejestrował te nagrania. Zabawne?
Cóż, wygląda na to, że ta część to historia T-Bone'a. Tak wyszło. Nie chciałbym pisać jej po raz drugi, zainteresowanych zapraszam do lektury magazynu "Twój Blues", gdzie swego czasu taką historię zamieściłem.
Oprócz Sail On Boogie jednym z pierwszych hitów Walkera była kompozycja D. Williamsa Bobby Sox Baby - inny, nieco balladowy klimat i piękna gra T-Bone'a. Ten numer wspominał Lowell Fulson. Poniżej fragment.


T-Bone Walker with Jack McVea's All Stars - Bobby Sox Baby - wrzesień 1946 rok, Los Angeles

Sądzę, że w głowach czytelników rodzi się pytanie. Czy rzeczywiście T-Bone był aż takim pionierem, czy na początku nikogo nie było oprócz niego? Czy to nie bezkrytyczne uwielbienie autora każe mu tak widzieć historię bluesa?..
Postaram się rzucić nieco światła na te zasadne pytania w następnym wpisie.

czwartek, 7 stycznia 2010

Bluesowa gitara elektryczna - lata 40. - cz. 1

W kilku ostatnich wpisach odnosiłem się do uproszczeń, jakie spotyka się w prezentowanych historiach rozwoju bluesa. „Uproszczenie” to niewłaściwe określenie, lepsze byłoby może „mistyfikacja”, ale zanadto egzaltowane. Mniejsza o to. Wiadomo, że chodzi o wybiórcze podkreślanie pewnych wątków. Przypomnijmy tę skrótowość: początki bluesa – delta Mississippi; elektryfikacja bluesa – Chicago; najważniejsi przedstawiciele: Muddy Waters, Howlin’ Wolf, Sonny Boy Williamson II czy Little Walter (na typowy przykład zerknijcie tu - zwróćcie uwagę na zdanie After World War II in the 1950's, blues guitar became electrified and amplified). Tym razem nie skupimy się jeszcze na Chicago, za to przybliżymy nieco pionierski okres gitary elektrycznej. W potocznym ujęciu historii bluesa przyjmuje się nierzadko, że to Muddy był tym, który dokonał rewolucji i „przesiadł” się z akustyka na elektryka. Podkreślam, że za gitarę elektryczną uznaję nie tylko instrument typu Gibson Les Paul czy Fender Telecaster, ale każdą gitarę wzmocnioną elektrycznie, gdzie w efekcie mamy do czynienia ze zmienioną barwą dźwięku instrumentu. Wprawdzie w tytule tematu napisałem „lata 40.”, ale na chwilę cofniemy się do lat 30. Gitara elektryczna została ponoć skonstruowana w 1935. Dziś przyjmuje się, że pierwsze nagranie z użyciem „elektryka” zarejestrowano 1 marca 1938 roku. Dodajmy dumnie – było to nagranie bluesowe. Młodziutki gitarzysta jazzowy George Barnes zagrał u boku Big Billa Broonzego. Posłuchajmy, jak to brzmi.




Big Bill Broonzy It's a Low Down Dirty Shame

Dwa tygodnie później, sądząc pewnie, że jest tym pierwszym, wszedł do studia z gitarą elektryczną inny jazzman, Eddie Durham. Co do Barnesa, to jakoś tak dziwnie się złożyło, że od początku historii gitary elektrycznej mieliśmy do czynienia z przecinaniem się dróg białych i czarnych muzyków. Biały Barnes grał u czarnego Broonzego. Kolejny pionier – zdecydowanie najważniejszy – Charlie Christian – związał się (ściślej: związał go producent i odkrywca talentów John Hammond) z białym liderem Bennym Goodmanem. Charlie Christian jest pierwszym wybitnym elektrycznym gitarzystą. Wcześniej wspomniani dwaj panowie (a można by dodać jeszcze Floyda Smitha, który w 1939 nagrał Floyd’s Guitar Blues) wykorzystywali wprawdzie elektryczny instrument, ale jeszcze nie próbowali poszerzyć możliwości ekspresji, które się rodziły.
Wprawdzie ograniczamy się do bluesa, jednak dla lepszego oglądu sprawy posłuchajmy, jak grał Charlie Christian już w 1939 roku.


Benny Goodman Sekstet - Flying Home - 1939

W tym czasie nie zarejestrował jeszcze żadnych nagrań najważniejszy dla nas muzyk – T-Bone Walker. Jednak używał gitary elektrycznej już w połowie lat 30. Wspomniany już Eddie Durham przyznawał, że T-Bone był pierwszym artystą, którego widział z gitarą elektryczną. By nie było wątpliwości: na T-Bone Blues zarejestrowanym z orkiestrą Lesa Hite’a w 1940 roku także słyszymy gitarę elektryczną (precyzyjnie: elektryczną gitarę hawajską), ale gra na niej Frank Pasley – kolejny gitarzysta, który nie miał tyle talentu co Christian czy Walker (zresztą swego czasu koledzy). Do tych ważnych historycznie nagrań doszło w 1942 roku, gdy Walker współpracował z pianistą Freddiem Slackiem (kolejny biały muzyk w naszej historii). W każdej kompilacji wczesnych nagrań Walkera znajdziemy dwa utwory, bo tam pełnił funkcję lidera, ale jako gitarzysta był obecny w siedemnastu nagraniach Slacka. Posłuchajmy I Got The Break Baby - cóż, skoro numer jest na youtube, nie instalowałem go w innej formie.

i Mean Old World -


Język T-Bone’a jest tu w dużym stopniu ukształtowany. Dodajmy, język, który stał się podstawą aktualnego do dziś słownictwa gitarowego. Nie jestem muzykiem, nie będę zatem wikłał się w opisy techniczne, muzykologiczne czy dotyczące budowy utworów, tym bardziej że możemy posłuchać nagrań. T-Bone grał nowoczesnego czy współczesnego bluesa tamtych czasów, gdzie typowym składem obok sekcji rytmicznej były instrumenty dęte. Tak grały zespoły Joe Turnera czy Louisa Jordana. W takim składzie gitara akustyczna była niemal niesłyszalna. Jego rola polegała na uczynieniu gitary instrumentem solowym, wiodącym. Walkerowi przypisuje się również stworzenie czy spopularyzowanie typowego komba bluesowego.
Sądzę, że warto wspomnieć o jeszcze jednym gitarzyście, który co do nagrań czasowo trochę wyprzedził Walkera. Dziś niestety nie pamiętamy zupełnie artysty nazwiskiem Saunders King. Jednak już w czerwcu 1942 roku (miesiąc przed prezentowanymi bluesami T-Bone’a) zarejestrował 8 kompozycji jako Sounders King Rhythm. Część z nich to numery ewidentnie swingowe, dwa tematy to z dzisiejszego punktu widzenia utwory popularne (Summertime i What’s Your Story Morning Glory), ale znalazł się tu też dwuczęściowy SK Blues. Okazał się naprawdę dużych hitem – nie było wtedy jeszcze listy Billboardu, co byłoby bardziej wymierne. Saunders był zdecydowanie uzależniony od linii rozwojowej Charliego Christiana, a po części również Lonniego Johnsona. No i on lub jego producent bagatelizował wagę gitary elektrycznej, bo jego sola, jeśli są, na ogół trwają kilkanaście sekund. Półminutowe solo w drugiej części SK Blues to doprawdy wyjątek. Jeśli chcecie posłuchać, zajrzyjcie tu .
Niecały rok wcześniej powstały też pierwsze nagrania Muddego, jednak okoliczności były zupełnie inne. Na Watersa natknął się Alan Lomax, folklorysta, który podobno szukał w tamtych okolicach Roberta Johnsona. Lomax zarejestrował w sierpniu 1941 zaledwie trzy tematy Watersa, a w lipcu 1942 roku kilkanaście kompozycji, w tym kilka stricte country-bluesowych utworów w stylu Sona House’a, a także kilka z udziałem skrzypka. Poniżej prawdopodobnie pierwsze nagranie Muddego, oczywiście gra na gitarze akustycznej.

Muddy Waters Country Blues - 1941

Prawda, że różnica jest znacząca.
Ciąg dalszy nastąpi (jak sądzę). Wszelkie uwagi, sugestie i komentarze mile widziane. :)

ps. Proszę mi wybaczyć potencjalne potknięcia techniczne, związane z instalowaniem playerów. Na pewno będzie lepiej.
Tekst dedykuję Single Maltowi - za wybór T-Bone'a w koncercie życzeń ;)