O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

piątek, 23 lutego 2007

Blues People - LeRoi Jones

Blues People. Czytałem tę książkę jakiś czas temu. Teraz postanowiłem do niej wrócić. Moim zdaniem jest jedną z najważniejszych prac o charakterze popularno-naukowym dotyczących bluesa. Blues nie jest tu tylko rodzajem muzyki, jaką znamy. Przede wszystkim jest fenomenem kulturowym, zdaniem autora najważniejszym wyrazem odrębności społeczności afroamerykańskiej. Blues to język Afroamerykanów. Rozwój czarnej muzyki jest ściśle związany z miejscem Czarnego w społeczeństwie amerykańskim. Le Roi Jones podkreśla, że o amerykańskim Czarnym można mówić dopiero w momencie, gdy Czarny urodzony w Stanach swoją obecność tam traktuje jako nieodwracalną część swego istnienia i czuje się częścią tego świata: when you begin to accept the idea that you are part of that country.

Le Roi Jones zaczyna od nakreślenia kontekstu społecznego, antropologicznego czasów niewolnictwa, podkreśla elementarną obcość Czarnych na amerykańskim kontynencie. Uzmysławia różnice w mentalności Afrykanina i człowieka cywilizacji nie-amerykańskiej, opisuje muzykę niewolników, wpływ chrześcijaństwa. Przechodzi od wczesnego bluesa i jazzu, pochyla się nad specyficznością classic bluesa. Wyjaśnia podłoże przemian społecznych w pierwszej połowie XX wieku. Nie pomija również swingu, przechodzi do bopu, fenomenu Charliego Parkera, by skończyć na Ornecie Colemanie i Johnie Coltrane’nie. A to dlatego, iż jego zdaniem w pewnym momencie to jazz stał się bardziej adekwatnym językiem czarnej społeczności.

 

Oczywiście będę sięgał do fragmentów książki niecyklicznie, ale sukcesywnie. Zatem... do kolejnej odsłony! 

sobota, 17 lutego 2007

Po co komu PSB?

Dla wielu osób to bardzo zasadne pytanie. Muzyka ma ich zdaniem bronić się sama, tymczasem PSB może być nie lepszym tworem niż, dajmy na to, SLD. Uproszczenie, owszem, haniebne! Ale może tak jest, że w tym kraju zawstydzonym działalnością różnych „skrótów” instytucja siłą rzeczy kojarzy się z układem, mętnymi zależnościami, oddzieleniem od zwykłego człowieka, snobistycznym elitaryzmem.

Tylko że to jest zgorzknienie człowieka pamiętającego PRL, to niedojrzałość społeczna, może jeszcze typowo polska niechęć do jakiegokolwiek kolektywnego działania, niewiara, że można coś robić bezinteresownie, a raczej w interesie innych. Na szczęście ta choroba nie dotyka wszystkich, choć jak dotknie, to obawiam się, że jest nieuleczalna.

Wróćmy do początkowego pytania. Albo nie. Może najpierw podkreślę swoją perspektywę.

Jeśli zbiera się grupa ludzi, ludzi szczerze zafascynowanych daną muzyką i ci ludzie chcą poświęcić swój czas, by tę muzykę upowszechniać, promować, popularyzować, to moim obowiązkiem jest ich wspierać. Powstrzymywać się od tego, to zaprzeczyć również sobie, swej fascynacji. Może wymagać zaangażowania od każdego to utopia, bo czas każdego z nas nie jest z gumy, różne są sytuacje życiowe, ale negacja, nieżyczliwość w stosunku do osób, które chcą coś dla mnie zrobić, to dla mnie absolutnie niezrozumiałe.

psb_logo.JPGZatem postawa to podstawa.

Następny krok. Część osób ma postawę roszczeniową. Co ja z tego będę miał? – pytają. Wyobrażają sobie, że PSB jest jakimś fanclubem, który będzie załatwiał wejściówki na koncerty, płyty, gadżety itp. – wzorcowa postawa konsumpcjonistyczna. Dajcie mi coś za darmo!

Tymczasem podstawowe pytanie brzmi: Co JA mogę zrobić dla bluesa? Żeby zadać sobie to pytanie, trzeba na początek wierzyć, że ja mogę coś zrobić – tymczasem w przypadku wielu bierność jest drugą naturą. Cała aktywność kończy się na jęczeniu, że jest źle, ludzie są głusi, media są przeciw, nikt nie przychodzi na koncerty, nie ma dobrych płyt, ciągle gra się to samo… Takie zrzędzenie to niemal codzienność. Jednak widzę w nim pewną wartość, bo w zarodku zawiera odpowiedzi na pewne kwestie.

To, na co narzekamy, zmieńmy. Przynajmniej uczyńmy coś w tym kierunku. Ludzie są głusi – a może tylko nie mieli okazji usłyszeć czegoś sensownego; media są przeciw – spróbujmy zbadać dlaczego. Ja wiem: biznes. Ale czy tylko? Nikt nie przychodzi na koncerty, ale czy ktoś o nich wie? Nie ma dobrych płyt, czy ktoś o nie pyta? To nie są gotowe rozwiązania, to raczej kierunek, styl myślenia.

Komu potrzebne jest PSB? Odpowiedź często brzmi: może muzykom, może organizatorom. Jasne. PSB nie ma być instytucją bezinteresowną. Wręcz przeciwnie, działa w interesie, ale pośrednio w interesie nas wszystkich, odbiorców.

Jeśli będzie pomagać zorganizować koncert – a ja jestem słuchaczem, powinienem się cieszyć, że na nim będę. Jeśli będzie wspierać jakieś warsztaty powiększy liczbę muzyków, a nawet jeśli tylko sympatyków, to i tak w którymś momencie okaże się, że ci ludzie stanowić będą publiczność, wspierając pięćdziesięciu wiarusów na koncertach. Wśród nich może się trafić kilku zdolnych, dzięki którym za kilka lat warto będzie wciąż wychodzić z domu na koncert, ludzi, których być może się zna, a w odtwarzaczu zagości blues made in Poland.

A… do diabła z malkontentami!

wtorek, 13 lutego 2007

Chwyta za serce - Ray Bryant

Oj, jak chwyta! Fortepian – dziwne, jedyne w swoim rodzaju połączenie skromności i rozmachu. Potrafi być całą orkiestrą, a jednocześnie jest niezwykle oszczędny, niczym dystyngowany dżentelmen. Przy całej potencjalnej dzikości zawsze jest kulturalny i nigdy wulgarny. Mędrzec wśród instrumentów. Przynajmniej w przypadku Ray’a Bryanta.

rb_m77.jpg Miłość do solowych koncertów na fortepian spadła na mnie jak oświecenie. Najpierw był Little Brother Montgomery, potem Sunnyland Slim. Nie to, że byłem koneserem, po prostu były to pierwsze płyty na jakie w naszych ubogich polskich sklepach trafiłem. Takie to było inne.

I dziś Ray’a słucham z podobną lubością. Dwóch wspomnianych panów finezją bije na głowę, choć oni nie ustępują mu stylem i mocą.

Właśnie słucham St. Louis Blues. Ray dość solidnie trzyma się linii przewodniej, choć zdarzają mu się gwałtowne odjazdy, szczególnie w finale.

Ray Bryant – jazzowy pianista, bluesowy pianista. Na koniec boogie woogie… Ellingtona.

sobota, 10 lutego 2007

Groove – co to takiego?

Groove to jedno z bardziej niejednoznacznych pojęć muzycznych. Zresztą, ileż jest tak naprawdę jednoznacznych terminów, szczególnie w muzyce? Niewątpliwie odnosi się do rytmu utworu. Według mnie w szerszym znaczeniu można powiedzieć, że każdy utwór posiada swój groove, który wynika ze sposobu kształtowania rytmu. Nie chodzi mi tu o zwykłe podziały rytmiczne, ale raczej o pewne muzyczne napięcie, które wynika z rytmu, wyzwala pewną pulsację jakby wewnątrz rytmu. W technicznym sensie zależy to od pracy sekcji rytmicznej, tych instrumentów, które odpowiadają za prowadzenie rytmu. Groove jest słaby, gdy panuje rytmiczne zamieszanie, zamulenie wynikające z niechęci, albo nieumiejętności podporządkowania się muzyków wewnętrznej dynamice rytmu.

Jednak ja używam pojęcia groove w trochę węższym sensie. Kiedy używam wyrażenia „świetny groove”, „słaby groove”, „dosadny groove”, „głęboki groove”, to mam na myśli jakiś groove, konkretny, który przypisuję bluesowi i funkowi, i oczywiście wszystkiemu pomiędzy, żeby uniknąć sporów na temat czy to blues, czy nie blues. Groove jest cechą rytmu, cechą utworu dotyczącą rytmu.

Żeby wyrazić, jak to rozumiem, jak czuję ten termin, pojęcie właściwie, posłużę się metaforą.

Wyobraźmy sobie np. pączek, który upuszczamy swobodnie z wyciągniętej dłoni na ziemię. Co się stanie z pączkiem? Czy się odbije? Może się raczej rozpłaszczyć na ziemi, rozlecieć, ewentualnie nieznacznie odbić i poturlać parę centymetrów. Zero w nim jakiejś werwy. Teraz wyobraźmy sobie, że robimy to samo z piłką tenisową, no, może być nieco cięższa od normalnej. Upuszczona piłka chętnie odbije się, podskoczy żwawo dość wysoko. Przy okazji zostawi lekkie wgłębienie w ziemii – groove (ang. rowek, wgłębienie, wyżłobienie). Piłka ma sprężystość, której brak pączkowi. Wyobraźmy sobie, że piłka ma wewnętrzną energię, która powoduje, że wciąż się odbija na taką samą wysokość. Moment zderzenia piłki/pączka z ziemią to moment uderzenia akcentującego rytm. Pączek nie ma groove’u, piłka ma świetny groove. Jeśli będzie cięższa jej groove będzie dosadniejszy, jeśli będzie zbyt miękka, zbliży się do pączka. Groove jak piłka ma dobry blues, chicagowski, funky, shuffle a la Walker. Groove jak pączek miały np. angielskie zespoły „bluesowe” lat 60. Dlatego w ogóle nie czuję tego klimatu.

To nie jest sztuka dla sztuki. Groove właśnie jest źródłem mocy, energii płynącej z bluesa, czy np. jazzu korzystającego z bluesowego rytmu. Cała motoryka utworu musi wypływać z groove’u, a reszta instrumentów, nawet podczas partii solowych musi być mu podporządkowana. Jeśli zajrzycie na początek tego działu (pierwszy, najstarszy wpis) zobaczycie cytat Michaela Erlewine’a dotyczący groove’u.

Wspominałem o relacji basu i perkusji. Tak, te dwa instrumenty muszą się doskonale łączyć w tworzeniu rytmu, nie mogą się wzajemnie hamować.

Jeśli motoryka utworu płynie z przestrojonych gitar, a nie z basu/perkusji, te gitary przykrywają pracę rytmu, wówczas groove ginie, słabnie. Tak dzieje się w muzyce rockowej.

No i tu dochodzimy do sedna mojej niechęci do gitarowego rocka. Właśnie ten brak dosadnego groove’u, ten maślany groove (zamiast pączka – kostka masła) powoduje, że rock, ściślej hard rock – mieszany w Polsce z bluesem (niektórzy chcą by Deep Purple, LED Zep czy Free było kapelą bluesową) mnie męczy, nudzi, rozmydla. Bo ta muzyka nie ma TEJ energii, choćby nie wiem jak głośno i szybko była grana. Nie ma groove’u.

Skoro o szybkości mowa, to też jakoś groove do niej zależy. Piłka potrzebuje czasu, by po odbiciu znów opadła. Nie wiem, czy znacie dokonania Slayera Reign In Blond – idealny przykład muzyki pozbawionej groove’u. Tzn. jest pewna granica tempa, nieokreślona precyzyjnie, pewnie zależy od człowieka, może od jego tętna, po przekroczeniu której groove jest niemożliwy.

A co z na przykład z bluesem akustycznym? Tu kciuk (w fingerpickingu) robi groove. Świetny groove robi u nas Maciek Malczyszyn.

Potraktujcie to, proszę, jako swobodną, obrazową próbę interpretacji, wyjaśnienia pojęcia, którego używamy na co dzień intuicyjnie.