O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

niedziela, 17 lutego 2008

Buddy Guy - Sweet Tea - rekonstrukcja

Pamiętam zachwyty nad płytą Buddy’ego Guya Sweet Tea. Że taka świeża, oryginalna, mocna, brudna, korzenna.

 

bg_st_s.JPGTo, że polscy recenzenci niebluesowi nie znali inspiracji tej płyty, mogę zrozumieć. Hasło Fat Possum nie musi im nic mówić, to wiedza hermetyczna. Ale to, że sam Michael Erlewine na AMG nie wspomina tej wytwórni, wydaje mi się dziwne. Płyta mogłaby się nazywać np. Tribute to Fat Possum Artists. Zresztą autor tekstu we wkładce do płyty to potwierdza.

 

Album nie brzmi tak rootsowo i tak brudno jak rzeczywiste fat-possumowe produkcje, niemniej jednak pozostaje niesamowitą jakością. Pomyślałem sobie, że może ktoś sięgnie po płyty Juniora Kimbrough czy T-Model Forda, gdy wskażę mu, gdzie szukać.


Poniżej zamieszczam listę utworów i źródła oryginalnych wersji. Dodam jeszcze, że Spam, perkusista grający na płycie Sweet Tea, towarzyszy na płytach m. in. T-Model Fordowi.

 

1. DONE GOT OLD (JUNIOR KIMBROUGH)

Pierwotnie: Junior Kimbrough All Night Long – Fat Possum 1992

 

 

jk_dtr.jpg

2. BABY PLEASE DON'T LIVE ME (JUNIOR KIMBROUGH)

Pierwotnie: Junior Kimbrough Do The Rump – HMG 1997

 

tmf_ybks.jpg

3. LOOK WHAT ALL YOU GOT (T-MODEL FORD)

Pierwotnie: T-Model Ford You Better Keep Still – Fat Possum 1998

 

 

jk_anl_small.JPG

4. STAY ALL NIGHT (JUNIOR KIMBROUGH)

Pierwotnie: Junior Kimbrough All Night Long – Fat Possum 1992

 

 

 

jk_gkit.jpg


5. TRAMP (LOWELL FULSON)

Pierwotnie: Lowell Fulson, za nim Junior Kimbrough God Knows I Tried – Fat Possum 1998


 

cd_fldsw.jpg

6. SHE'S GOT THE DEVIL IN HER (CEDELL DAVIS)

Pierwotnie CeDell Davis Feel Like Doin’ Something Wrong – Fat Possum 1995

 

jk_gkit.jpg

7. I GOTTA TRY YOU GIRL (JUNIOR KIMBROUGH)

Pierwotnie: Junior Kimbrough God Knows I Tried – Fat Possum 1998


 

rc_cswyd.jpg

8. WHO'S BEEN FOOLIN' YOU (ROBERT CAGE)

Pierwotnie: Robert Cage Can See What You’re Doing – Fat Possum 1998

 


9. IT'S A JUNGLE OUT THERE (BUDDY GUY)

Jedyny oryginalny utwór na płycie

piątek, 15 lutego 2008

Darrell Nulisch - bezpretensjonalność

Darrell Nulisch napisał: Od dawna chciałem zrobić prawdziwie bluesowy album . Po ostatniej wiosennej europejskiej trasie w kwartecie stwierdziliśmy, że już czas. Jeśli był jakiś koncept co do tej płyty, to założenie, by nagrać materiał jakby to był koncert, 100% live. Starać się grać prostolinijnie, szczerze, tworzyć odpowiednie wibracje i przede wszystkim mieć zabawę. No i muszę przyznać, że im się udało. Przede wszystkim album jest bezpretensjonalny. Ogólnie w muzyce, a nawet w bluesie, bezpretensjonalność jest grubo niedocenioną wartością. Cóż, jest to coś, czego się nie zauważa, bo w pewnym sensie album jest taki a nie inny, gdy czegoś brak – bufonady, pustej wirtuozerii, przekombinowania aranżacyjnego, silenia się na oryginalność, ale też nachalnego imitatorstwa, nieporadności, kiepskiego brzmienia. U Nulischa wszystko jest rzetelne, zawodowe, zwarte, ale też pełne radości, obecnego w powietrzu natchnienia, dogłębnej znajomości rzeczy, dojrzałości muzycznej.

dn_gbtd.jpgKiedy szukam na szybko jakiegoś kawałka do audycji, nic mi nie pasuje, bo nic nie zaczepia ucha. Kiedy słucham spokojnie, zdecydować się również trudno, bo wszystko smakuje doskonale.

Akurat jestem przy ostatnim numerze Goin’ Back To Dallas – muzycznie jesteśmy w najlepszym okresie Chicago. Dużo tu pianina, więc jakbym słuchał nagrań Spanna.

No, ale wybiorę pewnie Straight’n Up – kompozycję Darrella. Właśnie serduszko mi pyka w rytm perfekcyjnie pracującej perkusji. Troszkę czuję tu ducha Howlin’ Wolfa, czasem wokalista charakterystycznie zabarwia swój głos. Właściwie po raz pierwszy słyszę go tak często w roli harmonijkarza. Ma korzenny sound! Kiedy się pomyśli, że często grał z rozbudowaną sekcją dętą, soulowo-bluesowe klimaty, ta korzenność jest tym bardziej zadziwiająca.

Muszę też wyrazić podziw dla stylowej gry gitarzysty Jona Muellera – co za zwięzłość, oszczędność, co za fraza, co za brzmienie. Hm… klasa!

Bardzo dobry album, który wsiąka w człowieka jak w gąbkę, ale tylko wtedy, gdy naprawdę się go słucha.

No i luz, luz, luz – kolejna wartość, która dla niektórych jest nieistotna lub wręcz niezauważalna.

czwartek, 7 lutego 2008

Duke Robillard and Friends - dvd

Nie jestem fanem koncertów DVD. Płyta audio to wielka rzecz. Obraz wydaje mi się gadżetem. Uwagę przykuwają wówczas rzeczy nieistotne. Ale czasem boli mnie głowa (jak dziś) i wtedy koncert to dobry pomysł.

dr_wf.jpgDuke Robillard zaczął dźwiękami z Delty. Samotny gitarzysta z gitarą rezofoniczną. Stronę wokalną traktuje z nadmiernym pietyzmem, ale przynajmniej można go zrozumieć. Siedzi sobie, nie spieszy się, gawędzi co nieco z publicznością, która po prostu go lubi. W drugim numerze zmienia gitarę na akustyczną, w trzecim elektryczno-akustyczną i gra Cow Cow Blues. Bardzo radośnie – z całym zespołem.

Och, piękny swingujący duecik z gitarzystą Paulem Kolesnikowem, który pojawia się również na ostatniej płycie. Oglądam ten koncert i myślę o tym, co będzie się działo w Hybrydach, co Duke zagra, jak, czy Doug James będzie miał okazję błysnąć. Tu jest np. klarnecista, w Wawie będzie tylko kwintet, może go zabraknąć, ale to i tak fantastyczny skład. Według mnie nikt z takich obszarów muzycznych u nas nie grał. Bo przecież Paul Lamb, Little Charlie czy Otis Grand, choć o podobnej filozofii, grają jednak inaczej. Nie spodziewam się szaleństwa, huraganu dźwięków. Spodziewam się perełek, cudownego feelingu, ducha T-Bone’a Walkera, czasem mięsa, czasem niezrównanej delikatności.

Doug gra jakże rasowe solo w Lonesome Woman Blues. A orkiestra swinguje, że skry lecą.

Rany, w Blue Harlem Al Basile zagrał takie solo na kornecie, że zapomniałem, gdzie jestem. Dobrze, że teraz Doug James troszkę uspokoił atmosferę. Ha. Doug James, saksofonista, wygląda dość statycznie, grając solo, ale kamera akurat łapała Ala Basile’a, który stał obok i to Al przeżywał za Jamesa. Co za facet!

Drugi set zaczyna się bardzo bluesowo – Buy Me A Dog z płyty Living With The Blues. Gościem jest Jerry Portnoy – na mnie robi wrażenie. Portnoy jest super zawodowcem, ale niezmanierowanym. Czuję w tym konkret. O kurcze, jest tu numer z płyty Douga Jamesa. Muszę tego poszukać. Tym bardziej że Doug przepięknie gra na barytonie. Kocham ten instrument. Co prawda Sax Gordon jest dzikszy, ale Doug jest bardziej romantyczny. Kurcze, jednak ci goście to jazzmani pełną gębą. Wystarczy posłuchać sola Martego Ballou na kontrabasie. A perkusista Mark Teixera przecież nagrał soul-jazzową płytę.

No i tak się to moje pisanie skończyło, że wymiękłem i wtopiłem się w koncert. Ogólnie bardzo swingujący i zabrakło mi trochę elektrycznego, mięsistego bluesa. Mam nadzieję, że u nas będzie go więcej.

piątek, 1 lutego 2008

Gospel? hm... musi być chór?

Dwa tygodnie temu byłem na występie chóru gospel, gdzie występowała nasza przyjaciółka. Byli tam też nasi bliscy znajomi, i o dziwo, również im się podobało. Wobec tego przy pierwszej lepszej okazji wpadłem na pomysł pokazania im koncertu Blind Boys of Alabama, koncert galowy z pompą, gośćmi (między innymi Robert Randolph), no cudo. Ogromnie się wzruszałem, gdy oglądałem go po raz pierwszy.

No dobrze, odpalamy. Siedzi pięciu starszych panów, ubranych na czarno. Za ich plecami zawodowa maszyna – sekcja rytmiczna, gitary, hammond (John Medeski). Jak to, to jest gospel?! A gdzie chór? – to było pierwsze pytanie. Nie ma chóru, oni tak grają – wyjaśniłem lekko zbity z tropu. E…. bez chóru, to co to za gospel. A po co ten zespół gra, on wszystko psuje.Tak się gra współczesny gospel, nie musi być chóru, by był gospel – próbowałem tłumaczyć, dziwiąc się sam sobie, że stoję w obliczu jakiś dziwnych wyobrażeń. Są w ludzkiej głowie pewne schematy, których łamanie wywołuje konsternację. Kurcze, to jakieś dziadki śpiewają różne popularne kawałki i to ma być gospel! (W repertuarze była między innymi pieśń People Get Ready Curtisa Mayfielda). Uśmieszki wywołał również jeden z wokalistów śpiewający falsetem. Po winie wiele rzeczy jest śmiesznych. No, nie powiesz mi, że TO jest gospel – triumfująco powiedziała Ania, słysząc motyw, który zazwyczaj kojarzy się z Domem Wschodzącego Słońca albo opowieścią więzienną o Funflu (Kult). Nie może przecież mieć nic wspólnego z gospel taaaki temat, choć szybko podważyłem tę pewność. Tłumaczyłem, że to Amazing Grace, stary hymn chwalebny, tu nawiązujący melodycznie do House of The Rising Sun - starej pieśni angielskiej (kto zresztą wie, co było pierwsze i co na czym oparte). No dobrze, to dlaczego to jest gospel? – padło pytanie. Zmęczony, skonsternowany i niepewny, jak mogę wytłumaczyć oczywistość, odparłem, że pewnych rzeczy nie da się odciąć jak nożem, tym bardziej że na gospel i bluesie opiera się cała muzyka rozrywkowa. Zniechęcony przerzucałem utwór po utworze, widząc, że naszych gości jedynie męczę, a może i obrażam poczucie wszechwiedzy. Trochę dłużej zatrzymałem się w żywiołowym finale, który wydawał mi się już esencją gospelowej motoryki, i usłyszałem, że trochę to przypomina… country, dodatkowo: Nie lubię, jak oni ciągle grają to samo. Kompozycja rozwijała się w typowo transowy sposób.

Niezły kubeł zimnej wody. Wszędzie można usłyszeć wszystko. Podobno nasz umysł dopasowuje smaki i lepiej wyczuwa te, które już zna. Im więcej potraw kosztujesz, tym bogatszy bank danych ma twój mózg. Tak samo musi być z muzyką. To, co dla mnie jasno wyczuwalne, dla innych jest jedynie mglistym galimatiasem dźwięków. To tak jakby ktoś pił ledwie parę razy w życiu białe wino, ale i czerwony likier. Gdy potem dostanie czerwone wino, obrazi to jego „wyrafinowane” poczucie smaku. Jak to, wino? Przecież to jest czerwone!

A gospel? No cóż. Blind Willie Johnson grał gospel tylko z gitarą, czasem z żoną. Do dziś czasem jest traktowany jako bluesman, bo środki jego ekspresji były wykorzystywane przez gitarzystów bluesowych. W latach 40. było mnóstwo zespołów gospel, np. kwartetów jak Golden Gate Quartet. Koleżanka poczuła się niemal obrażona, gdy powiedziałem: Jak myślisz, że gospel to tylko chór a cappella, to tak jakbyś o bluesie myślała tylko w kategoriach: siedzi starszy czarny gość i gra na gitarze. To stereotyp. No cóż. Tyle na dziś.