O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

czwartek, 7 lutego 2008

Duke Robillard and Friends - dvd

Nie jestem fanem koncertów DVD. Płyta audio to wielka rzecz. Obraz wydaje mi się gadżetem. Uwagę przykuwają wówczas rzeczy nieistotne. Ale czasem boli mnie głowa (jak dziś) i wtedy koncert to dobry pomysł.

dr_wf.jpgDuke Robillard zaczął dźwiękami z Delty. Samotny gitarzysta z gitarą rezofoniczną. Stronę wokalną traktuje z nadmiernym pietyzmem, ale przynajmniej można go zrozumieć. Siedzi sobie, nie spieszy się, gawędzi co nieco z publicznością, która po prostu go lubi. W drugim numerze zmienia gitarę na akustyczną, w trzecim elektryczno-akustyczną i gra Cow Cow Blues. Bardzo radośnie – z całym zespołem.

Och, piękny swingujący duecik z gitarzystą Paulem Kolesnikowem, który pojawia się również na ostatniej płycie. Oglądam ten koncert i myślę o tym, co będzie się działo w Hybrydach, co Duke zagra, jak, czy Doug James będzie miał okazję błysnąć. Tu jest np. klarnecista, w Wawie będzie tylko kwintet, może go zabraknąć, ale to i tak fantastyczny skład. Według mnie nikt z takich obszarów muzycznych u nas nie grał. Bo przecież Paul Lamb, Little Charlie czy Otis Grand, choć o podobnej filozofii, grają jednak inaczej. Nie spodziewam się szaleństwa, huraganu dźwięków. Spodziewam się perełek, cudownego feelingu, ducha T-Bone’a Walkera, czasem mięsa, czasem niezrównanej delikatności.

Doug gra jakże rasowe solo w Lonesome Woman Blues. A orkiestra swinguje, że skry lecą.

Rany, w Blue Harlem Al Basile zagrał takie solo na kornecie, że zapomniałem, gdzie jestem. Dobrze, że teraz Doug James troszkę uspokoił atmosferę. Ha. Doug James, saksofonista, wygląda dość statycznie, grając solo, ale kamera akurat łapała Ala Basile’a, który stał obok i to Al przeżywał za Jamesa. Co za facet!

Drugi set zaczyna się bardzo bluesowo – Buy Me A Dog z płyty Living With The Blues. Gościem jest Jerry Portnoy – na mnie robi wrażenie. Portnoy jest super zawodowcem, ale niezmanierowanym. Czuję w tym konkret. O kurcze, jest tu numer z płyty Douga Jamesa. Muszę tego poszukać. Tym bardziej że Doug przepięknie gra na barytonie. Kocham ten instrument. Co prawda Sax Gordon jest dzikszy, ale Doug jest bardziej romantyczny. Kurcze, jednak ci goście to jazzmani pełną gębą. Wystarczy posłuchać sola Martego Ballou na kontrabasie. A perkusista Mark Teixera przecież nagrał soul-jazzową płytę.

No i tak się to moje pisanie skończyło, że wymiękłem i wtopiłem się w koncert. Ogólnie bardzo swingujący i zabrakło mi trochę elektrycznego, mięsistego bluesa. Mam nadzieję, że u nas będzie go więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz