O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

niedziela, 24 czerwca 2007

Mississippi Heat – One Eyed Open, cz. 2

yyy... żeby było jasne. Ciąg dalszy wrażeń z DVD Mississippi Heat. :)

Jukin’ – kolejny chicowski groovik, tym razem w hołdzie Małemu Walterowi. Pierre Lacocque, który gra wciąż i wciąż, jest szalenie stylowy. Nawet jak na moje chciejstwo za bardzo. A teraz spręża się keybordzista. Ustami wygaduje sobie nutki, zabawnie to wygląda. Pierre gra. Kamera pokazuje zdjęcie Buddy’ego Guy’a i Juniora Wellsa…

Cold Cold Feeling – ma feeling niczym Modlitwa Nalepy. Zamiast Tadzia ładnie rzeźbi Lurrie Bell, on też śpiewa. Ci dwaj panowie by się dogadali. Lurrie ma czarnego strata i gra grubymi paluchami – czyżby to był klucz do brzmienia? Wielu znakomitych bluesmanów robi zlewkę na kostkę. Cold Cold Feeling to temat pani Jessie Mae Robinson dla T-Bone’a Walkera – ma ten mroźny, zimowy chłód. Do diabła! Lurrie jest tu naprawdę boski. Wiem, że ten numer cudnie grał Albert Collins, ale czy ta wersja jest gorsza? Nie. Kamera prze na palce Lurrie’go jak w filmie instruktażowym. Odpływam… A teraz Pierre zaciągnął… Gra swoim brzmieniem, ale frazuje ze swingującą lekkością. Take It Jazzy. Tylko skończył, już?? Cofam ten numer od początku i cicho!

Cool Twist – taka La Cucaracha autorstwa Pierre’a, ale Ivetta Visor pięknie, słodko, diablo słodko tu śpiewa. Come on, Max! – powiedziała i Max Valdenau poleciał. Ivetta dużo bardziej podoba mi się w lżejszym klimacie. O! I tu jest cały Lacocque – miłośnik chwytliwej melodii. Za to go lubię, trochę jak Primicha, choć gadają inaczej.

Moanin’ and Cryin’ – poważna sprawa, poważny, dostojny blues… No cóż, na każdej płycie są słabsze momenty, ale solóweczki Pierre’a i Lurrie’go – czapki z głów. Bell zagrał z finezją i wyraźnie jest usatysfakcjonowany.

She Ain’t Your Toy – I, mocy przybywaj! Rytmiczna maszyna wyrzuca mnie w kosmos! Magia na całego, TERAZ chciałbym być w klubie, w tym właśnie momencie, przy tym drivie. Panie i panowie, Lacocque gra na chromatyku, ba, w końcu niebawem finał. W tle śpiewającej Ivetty widzę półkę z płytami i na pewno jest tam coś z Evidence’a.

Listen Here Eddiego Harrisa na do widzenia. Powoli napisy końcowe, piękne solówki, odjechany brzmieniowo hammond Camerona i… KONIEC

A we mnie pozostało pytanie: Jak to będzie, gdy zamiast L. B. będzie Carl Weathersby. Sądzę, żę ciut nowocześniej, mniej klasycznie chicagowsko. Carla widziałem u boku Billy’ego Brancha (na DVD rzecz jasna). Dużo może!..

niedziela, 10 czerwca 2007

Po-gadu-chy Sławka i Bluesbirda: Otis Taylor - Definition of a Circle

Od dziś w tym dziale pojawiać się będą również moje rozmowy z Bluesbirdem, prowadzone na GG. Ci, którzy orientują się, co i kto, wiedzą z pewnością, że Bluesbird jest jednym z większych znawców bluesa w kraju. Publikuje w magazynie Twój Blues, prowadził audycję bluesową i zawsze jest na bieżąco w materii bluesowej. Naszych luźnych rozmów nie poddajemy praktycznie żadnym zabiegom redaktorskim, nie licząc niezbędnej kosmetyki koniecznej dla pewnej przejrzystości tekstu.

Ja: No i jak ci się podoba pierwszy kawałek?
bluesbird_www.jpgBluesbird: Podoba mi się ten pierwszy numer – fajny groove, a poza tym w prawym kanale gitara akustyczna, a w lewym rytmiczna – elektryczna.


U Taylora to chyba nie jest nowość :)



...No i ten koleś – Gary Moore – ucieleśnienie naginania bluesa do swych potrzeb, a tu zupełnie gra, jakby to miało sens – i... ma sens!

Mi sama motoryka utworu bardzo pasuje.

Tak, motoryka jest świetna ...ale drugi utwór (u mnie się zaczął) to jest coś!

Ale ten Moore gra tam na siłę. Poczekaj jeszcze z drugim utworem. Zobacz, Gary ma swoje brzmienie to samo, co zawsze zresztą trudno robić z tego zarzut. Tylko mi zdycha trochę magia utworu. Robi się niemal typowy numer blues rockowy. Moim zdaniem Moore nie znalazł żadnej motoryki do tego tematu.

...no właśnie – gra u siebie do... dostarczonej taśmy – nie lubię takiego dogrywania...

Tego nie wiedziałem. Skąd to wiesz?

Pewnie taki był zamysł Taylora.

Napisano… gdzie? – nie pamiętam już – na płycie lub gdzieś w necie...

Szczerze? Wydaje mi się, że Taylor pisze te swoje transowe kawałki, ale niekoniecznie on kombinuje nad aranżem.

...ale TU całość, mimo pewnego zgrzytu, dobrze mi brzmi.

Ok. Ten moment, gdy pojawia się akustyk jest rzeczywiście dobry!!

Ok. zostawmy ten pierwszy kawałek...

2Black Mandolin Boogie – zauważyłeś, że on ma taki regałowy smaczek

...poza tym ta gitara Moore`a daje pewien POWER dla tego utworu – gdyby go obedrzeć z szaty instrumentalnej – bardzo rytmicznego, ale bez wyrazu...– pewnie z TYM też można się zgodzić...

Temat 2? OK. MANDOLINA – to co lubię!

No właśnie power wynika z rytmu, a dogrywki Moore'a to taka gadanina... bez niej nie byłoby gorzej

...I cello – czyli wiolonczela

Tak, to jest fantastyczne... i ona tak gra niby obok, a właśnie to jest najlepsze

2 – i jeszcze skrzypce – super! Proste, a jakże smakowite brzmieniowo – boogie!

2 – tu nie ma skrzypiec. A w ogóle nazwałbyś to „boogie”? ;)

…rzeczywiście – nie ma – ale brzmieniowo jakby z przodu były – nie?

Moment, bo już jestem przy trzecim numerze.

Nie! Ale taka jest w rytmice – fajnej – takiej bardzo transowo-hipnotyzującej..

No, to właśnie wiolonczelka robi taki "bajer".

Numer 3Looking Over Your Fence ...super utwór!

U mnie się zaczyna, ma coś z groove'u fat possumowego.

Musselwhite na harmonijce – no! no! no!

Tak, i jest taki ekstremalnie brudny jak u Waitsa.

Taki nieco tajemniczy...

...i gra jakby był w cieniu, odwrócony do słuchacza plecami.

I fajnie brzmi ta harmoszka – zupełnie jakby Charlie tego nie grał...

Eee... właśnie bardzo charakterystyczny.

...a tam jest jeszcze taka odlotowa gitara z lewej strony – oprócz tego, że gra jednostajny rytm – równie świetnie – krótko – odlatuje!

Ten numer jest jakiś chory – w pozytywnym sensie.

...jak cała choroba Taylora J

Ciekawe, nawiasem mówiąc, Taylor śpiewa zawsze tak samo, ale mnie to nie wkurza, kupuję to w całości.

Jest 4They Wore Blue :)

...dlatego, że ma BARDZO BLUESOWY głos i fantastycznie frazuje.

4 – liryzm Taylora... tu jest ta psychodelia... niemal floydowa...

4 – jej! jak ja lubię takie przestrzenne klimaty – piękna ta kołysanka i głos Cassie Taylor ...liryzm – PIĘKNY LIRYZM – cudo samo w sobie! ...piekielnie oszczędny i niesamowicie wciągający...

I śpiewa Kathrina jakby to było o kobiecie. Tak, to zresztą charakterystyczny klimat dla Taylora. No i ta gitara...

I teraz ta CUDOWNA KODA! No cudo – te organy i gitara przypominająca Brzmienie Edge z U2 – superanckie!

A btw, czy jako miłośnik mandoliny znasz tego typa, który gra tu na elektrycznej – Nick Amodeo? Dobre to skojarzenie z the Edgem.

…nie znam…ale przecież to tylko troszkę, ale te wspaniale organy – brzmią jakby sam Kooper to grał – z lat 60.

Co „tylko troszkę”?

Brzmienie Edge`a …i ten fantastycznie rozładowujący napięcie bas.

A co z mandoliną?

Gdzie? W 4?

Brzmienie jak brzmienie, ale te gęste frazy... Tak, elektryczna mandolina w 4 i nazwisko Nick Amodeo.

Tak – to dla mnie NAJPIĘKNIEJSZY i PORUSZAJACY MNIE UTWÓR Z PŁYTY – lubię coś takiego... Ponad trzyminutowa koda spinająca i rozładowująca nagromadzone we mnie napięcie...

Ok. Włączamy nr 5?

...kolorystyczna gitara z prawej strony (w 4)

Ja tego tak nie odczuwam....

NIE – posłuchaj jeszcze raz 4 – on jest SUPER!!

To do wieczora nie skończymy :)

Tak, z lewej mandolina – pięknie współbrzmi z gitarą z lewej...no cudo – i ten lament Taylora i chórek Cassie – super – SUPERANCKIE – rozpływam się w tym PIĘKNIE.

ot_doc.jpg4 – porównałbym go nieco z House of The Crosses.

...nie bądź brutal!!

Mówimy o czwórce?

Tak – jeszcze o 4 – dla mnie cudzie nad cudy tej płyty – dla MNIE... fantastycznie rozwiązany aranż i rozprowadzone zakończenie – extra!!

dobra 5Few Feet Away – cicha gitarka ...by za chwilę zagrać głośniej – ach ten nastrój chwili… o już gra kornet – ale brzmienie…

5 – powtórka z rozrywki – masę ma kawałków z takim motywem.

....i czy to źle?

Hm... z radiowego punktu widzenia ciut tak, ale nie wiem, czy zauważyłeś kilka nutek na fortepianie: one nagle nadały smak i oryginalność utworowi.

Taylor jest mistrzem powtórzeń, tworzenia PRZESTRZENI muzycznej z niespotykanych zestawień brzmieniowych, i tworzenia transowo-mrocznych nastrojów... co z tego, że to było – to TU jest!

BTW – u mnie w oddali burza :) – idealny klimat na Taylora!

...no i głos Cassie i ta mandolinka z prawej...

A dla mnie najcudowniejszy jest kornet.

...tak KORNET – tu tworzy niezwykłą tęsknotę za czymś ...liryzm i nastrój...

ye... on jest taki davisowski ciut.

W 5? – tak bardzo davisowski! ...no to TU się zgadzamy – to wielka przyjemność słuchać gry na kornecie – w tym utworze – nadaje on taką MISTYCZNOŚĆ..

6Something In Your Back Pocket – rąbanka z Moore’m na sfuzzowanej gitarze – a fe!

A dla mnie właśnie coś, czego nie było wcześniej u Taylora, swego rodzaju volta, ale Moore sprawdza się znacznie lepiej niż w jedynce. W tym kawałku jest coś, co po angielsku brzmi MADNESS!

Ale jak wali / rąbie TA PERKUSJA – stricte rockowo.

Jakieś muzyczne opętanie, więc gdy gitara szaleje na gargantuicznym wibrato, wyje, jęczy to ten Armaggeddon ma sens.

...tak to pewnie było założone...

Perkusja – punkowa, ma taka być. Gdyby Taylor nagrał całą taką płytą, byłaby ciężka, ale bardzo konsekwentna.

...ten numer to ogromny dysonans do tego mistycznego, wcześniejszego – dobrze, że się już skończył...

Jeśli tak jak Burnside'a i Kimbrougha kiedyś go odkryją młodziaki, to nagrają taką właśnie płytę z jego kawałkami.

..7My Name Is General Jackson ...piękny fortepian...

Tak, ale to ten utwór jest dla mnie dysonansem… chociaż nie...

Głos i fortepian... ascetyczne i teraz kornet – podobnie jak wcześniej, ale bardziej lirycznie...

No i cholernie z czymś mi się kojarzy, tylko nie mogę złapać z czym!

????

...i jeszcze mandolina...

…jakaś gotycka ballada miała taki motyw...

...płynie, płynie... leniwie unosi mnie...

No i zupełnie niebluesowy numer...

...i kołysze, pieści... czy Otis gra czystego bluesa – NIE – ale jest cały nasączony BLUESEM...

Tak, tak, jest uroczy. Pewnie, zresztą to nie ma znaczenia.

Kurcze, ale to, że z czymś mi się ten temat kojarzy i nie mogę złapać z czym, mnie drażni.

8Love And Hesitation – znowu kąśliwa gitara Moore... ale jakoś tak lepiej – bo... riffowy to nieco numer... bardzo BLUES/ROCKOWY – !!

Tak, znów nieco pachnie angielskim banałem...

...wyje gitara... organy to ogrzewają... ostra gitara... i trans rytmicznej gitary z lewej strony...

Właśnie – mało transowy kawałek.

Dziwne skojarzenie – AC/DC z czasów Back In Black

...ale , wogóle NIE!

No, to z tej następnej.

Typowy szaleniec rockowy – MOORE!

9 Maharaja Daughter – pomimo trąbki – NIE BIERZE MNIE ten numer ...rozlazły taki jakiś... nie podoba mi się ...niczego interesującego – muzycznie – sobą nie niesie...

Chciałem mieć odmienne zdanie, bo niby powinien być ciut azjatycki, ale się muszę zgodzić, jest jakiś chaotyczny

...udziwniony taki, nie nasze –europejskie dźwięki – to dlatego pewnie ...coś w nim z tajemnicy hinduizmu...

10Long Long Life ...ciekawie zaczyna się...

Taki niby freejazzowy odjazd na fortepianie...

I ten kornet... też...

Niepokój w stężeniu niemal nie do zniesienia – ten numer ma MOC! Ale do lekkich nie należy ;) Kiedyś słuchałem więcej takich rzeczy – Cecil nomen omen Taylor...

...tak – ale mnie nie "kręci" ...free-jazzowy odlot... dla mnie tzw. wypełniacz…

Oj, chyba nie... jeśli Taylor = trans & mroczność - to on tu doskonale pasuje.

11Mexican Cowboy – fajny rytm...

Tak... zupełna zmiana frontu.

...też trans i mroczność ...ale iNACZEJ :)

Taki bardziej zwykły kawałek.

Może najmniej mroczny numer – jednak :)

...ale dobrze się TEGO słucha i... O TO CHODZI... są też fajne organy...

...jakby z SANTANY – z 1969r. (sick!)

Wierzę ci na słowo. Czy ma coś z Meksyku lub dzikiego zachodu?

Zdecydowanie – !! i to nie tylko tytuł – ha! ha!

A bardziej co?

...posłuchaj Santany – w JINGO-LO-BA z pierwszej płyty – tam są TAKIE SAME ORGANY

Ale u mnie leje!!!!

..muzyka – MUZYKA i głos ze słowem hiszpańskim (meksykańskim?) ...a tu SUSZA i SKWAR..

Lecimy z ostatnim numerem?

12Lifetime Of Freedom

Mi się podoba.

Fajnie się zaczyna, i ten bęben...

Taki radiowy numer ;-)

... trans, hipnoza, dużo TU się dzieje...

Tak, jest gęsto.

...świetnie... groove taki fajny... i to zawołanie o WOLNOŚĆ! Nam wszystkim też TEJ wolności trzeba...

Wiesz, że tu są 4 wiolonczele?

Tak! ORGIA WIOLONCZELOWA!!! – ona tworzy ten niezwykły klimat... ciemny, mroczny, tajemniczy. Jej! Jak ta WOLNOŚĆ jest "ciężka" do zdobycia...

Apocalyptyca ;) U mnie finale.

TAKI JEST WŁAŚNIE OTIS TAYLOR – społeczno-polityczny! ...POTRZEBNY – jak łyk tlenu w swej niezależności muzycznej.. ...nigdy JESZCZE nie zszedł poniżej wysokiego poziomu muzycznego – KONIEC!

A nr 7 kojarzy mi się z Lacrimosą, nie wiem, czy już to pisałem :)

...potem dopiszesz.

Co dopiszę?

...o Lacrimozie.

KONIEC

Ok. dzięki!..

piątek, 8 czerwca 2007

Mississippi Heat – One Eyed Open

Atmosfera jeszcze umiarkowana. Pierre Lacocque pięknie gra, przechadzając się po klubie. Pierwszy, powitalny numer należy niemal w całości do niego. Operuje klasycznym chicagowskim brzmieniem. Jest oszczędny, acz czasem zdarzają mu się nieprzyzwoicie szybkie zagrywki. Ludzie jeszcze średnio dali się wciągnąć w magię koncertu. Swój moment po pięciu minutach miał Lurrie Bell – gitarzysta, syn nieodżałowanego Carey’a Bella. Potem siódme poty z białych klawiszy hammonda wyciskał Chris „Hambone” Cameron.

mississippi heat dvdPrzychodzi czas na wolnego – posuwistego – bluesiora. Zaczyna klasycznymi frazami Lurrie Bell. Lurrie śpiewa, myślałem, że wygląda młodziej. Rzeczywiście, jest podobny do ojca. Uzębienie ma tylko szczęśliwsze. Mój ulubieniec Max Valdenau (po koncercie z Norą Bruso) gra oszczędne partie rytmiczne. Żuje gumę… kolesie, którzy żują gumę na scenie głupio wyglądają. Jakby mieli wszystko w d... Pewnie jestem staromodny. Kurcze, Lurrie ma głos czasem szalenie podobny do barwy ojca.

Pierre zapowiada Inettę Visor – kawał ciemnoskórej baby – i zaczyna się wzruszający, poruszający One Eyed Open. A! Maksio wstał. :) Temperatura wyraźnie skoczyła o parę kresek. Pierre, jak ty gościu wdzięcznie grasz w wysokich rejestrach, he. Oj, zaczyna mi się to naprawdę podobać. Kurcze, a co w listopadzie będą grać w Ostrowie Wlkp. Ha! Max gra solo – dziewiętnasta minuta – założył strata. Gra paluchami. Ło matko, poszła mu struna, chłe, chłe! Ale wybronił się rewelacyjnie. Mój idol. Ciekawe, czy zagra do końca numeru na pięciu strunach. Stratocaster.

Następny numer to swingujący Dirty Deal. Bas chodzi mi po głowie. Lacocque dorwał się do chromatyka. Pum, pum, pum – to gitara basowa. Przydałby się saksofon. No, ludzi w klubie jet tyle co w Trafficu, może ciut więcej. Hm… na solo Pierre porzucił chromatyka. Szkoda.

Aj, albo to sugestia jakaś, albo słyszę wyraźne wpływy Carey’a Bella w jego grze.

Max! Solo, tym razem na gibsonie a la B. B. King, eee… tylko kilkanaście sekund, co to za solo, chcę więcej.

Honest I Do – uroczy temacik Jimmi’ego Reeda – tę lekcję Pierre odrobił na szóstkę. Podobno Reed to pozycja obowiązkowa. Możesz grać wszystkie zagrywki Williama Clarke’a, ale jeśli nie potrafisz pociągnąć w stylu Reeda, żaden z ciebie harmonijkarz. Tu swój kącik solowy miał Lurrie.

No dobrze, przerwa na kawę…

środa, 6 czerwca 2007

Polak subtelny

W „Newsweeku” wyczytałem, że gust muzyczny przeciętnego Polaka jest subtelny. Polacy lubią Pasiecznego, Rubika, Turnau’a itd. (przeprzaszam za itd.) Przeciętny Polak to osoba wrażliwa na piękno i poezję.Newsweek 3.6.2007, s. 120. Gruba przesada w moim odczuciu, ale z pewnością muzyka dająca pewne odprężenie – wszystkie smut-jazzy i czilałty – jest na topie. Jakoś dziwnie skorelowało to z przeczytaną kilka minut później recenzją płyty Alberta Cummingsa – kolejnego bluesowego heavymetalowca. Już od samego czytania się zmęczyłem. Recenzja zamieszczona była w grudniowym numerze „Southern Blues”. Takie płyty nadają z pewnością ton polskim wyobrażeniom o bluesie. Jeżeli gdzieś w prasie pojawia się jakaś bluesowa nie-polska recenzja, to będzie to tekst Manna, który preferuje takie dźwięki.

W wolnych chwilach zabawiam się myśleniem, dlaczego w Polsce blues jest tak mało popularny. Może to też jest jakaś odpowiedź – blues: muzyka mocno gitarowa, dla starszych wyjadaczy, na ogół powolna i przyciężkawa, męcząca. W recenzji pada wyrażenie „as a working man”. Przypomina to inny bluesowy rys: blues – muzyka ludzi pracy. Tymczasem kto słucha bluesa? Na pewno nie robotnicy przemysłowi, którzy w fabrykach zasuwają w pocie czoła. Prędzej tzw. blue collars – robotnicy XXI wieku, zmęczeni agresywnością monitora, wściekłością ciągle dzwoniących telefonów, śniadań wciąganych w biegu. Mamy dość. I co, blues? Zadymione knajpy, ciągle te same standardy, ryczące gitary, sprzęgające wzmacniacze, nie, nie…

No do diabła! Ale blues akustyczny ma szansę! Może dlatego tak hołubię Manxa, Phelpsa, Sugarcane’a, Terraplane czy Romka Puchowskiego. Od dawna zresztą głoszę: Jeżeli coś z bluesa pozostanie za lat 20 czy 30, to właśnie blues akustyczny.