O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

piątek, 8 czerwca 2007

Mississippi Heat – One Eyed Open

Atmosfera jeszcze umiarkowana. Pierre Lacocque pięknie gra, przechadzając się po klubie. Pierwszy, powitalny numer należy niemal w całości do niego. Operuje klasycznym chicagowskim brzmieniem. Jest oszczędny, acz czasem zdarzają mu się nieprzyzwoicie szybkie zagrywki. Ludzie jeszcze średnio dali się wciągnąć w magię koncertu. Swój moment po pięciu minutach miał Lurrie Bell – gitarzysta, syn nieodżałowanego Carey’a Bella. Potem siódme poty z białych klawiszy hammonda wyciskał Chris „Hambone” Cameron.

mississippi heat dvdPrzychodzi czas na wolnego – posuwistego – bluesiora. Zaczyna klasycznymi frazami Lurrie Bell. Lurrie śpiewa, myślałem, że wygląda młodziej. Rzeczywiście, jest podobny do ojca. Uzębienie ma tylko szczęśliwsze. Mój ulubieniec Max Valdenau (po koncercie z Norą Bruso) gra oszczędne partie rytmiczne. Żuje gumę… kolesie, którzy żują gumę na scenie głupio wyglądają. Jakby mieli wszystko w d... Pewnie jestem staromodny. Kurcze, Lurrie ma głos czasem szalenie podobny do barwy ojca.

Pierre zapowiada Inettę Visor – kawał ciemnoskórej baby – i zaczyna się wzruszający, poruszający One Eyed Open. A! Maksio wstał. :) Temperatura wyraźnie skoczyła o parę kresek. Pierre, jak ty gościu wdzięcznie grasz w wysokich rejestrach, he. Oj, zaczyna mi się to naprawdę podobać. Kurcze, a co w listopadzie będą grać w Ostrowie Wlkp. Ha! Max gra solo – dziewiętnasta minuta – założył strata. Gra paluchami. Ło matko, poszła mu struna, chłe, chłe! Ale wybronił się rewelacyjnie. Mój idol. Ciekawe, czy zagra do końca numeru na pięciu strunach. Stratocaster.

Następny numer to swingujący Dirty Deal. Bas chodzi mi po głowie. Lacocque dorwał się do chromatyka. Pum, pum, pum – to gitara basowa. Przydałby się saksofon. No, ludzi w klubie jet tyle co w Trafficu, może ciut więcej. Hm… na solo Pierre porzucił chromatyka. Szkoda.

Aj, albo to sugestia jakaś, albo słyszę wyraźne wpływy Carey’a Bella w jego grze.

Max! Solo, tym razem na gibsonie a la B. B. King, eee… tylko kilkanaście sekund, co to za solo, chcę więcej.

Honest I Do – uroczy temacik Jimmi’ego Reeda – tę lekcję Pierre odrobił na szóstkę. Podobno Reed to pozycja obowiązkowa. Możesz grać wszystkie zagrywki Williama Clarke’a, ale jeśli nie potrafisz pociągnąć w stylu Reeda, żaden z ciebie harmonijkarz. Tu swój kącik solowy miał Lurrie.

No dobrze, przerwa na kawę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz