O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

czwartek, 22 kwietnia 2010

Bluesowa gitara elektryczna - cz. 10

Tak, łatwo się mówi – już już, tuż tuż... A tu trzy tygodnie pękły i cisza w temacie ;). Czas nadrabiać zaległości. Zajrzyjmy zatem do ledwie powojennego Chicago. Tu w świecie bluesa jeszcze królowała wytwórnia Bluebird (podlabel „majorsa” Victor). Wprawdzie za chwilę nadejdzie jej zmierzch, ale póki co silna marka, wyrobiona w latach 30., trzyma się mocno. To tu nagrywał wspomniany Arthur Crudup, ale też Tampa Red, Big Maceo, Memphis Minnie czy Big Bill Broonzy. Istniało też coś, co określano mianem „Bluebird beat”. Człowiekiem za to odpowiedzialnym był Lester Melrose – producent i poszukiwacz talentów. Typowy skład zespołu chicagowskiego bluesa nie narodził się pod skrzydłami Chess, ale właśnie w czasach chwały Melrose’a – gitara, czasem dwie, harmonijka, pianino, bas, perkusja.
Jasne, interesuje nas gitara.

Podobno najpopularniejszym powojennym artystą Bluebird był harmonijkarz Sonny Boy Williamson I (naprawdę nazywał się John Lee Williamson, a rzymską jedynką oznacza się go dla odróżnienia od SBW II, czyli Rice’a Millera). Jemu to przypisuje się zasadniczą rolę w uczynieniu harmonijki instrumentem solowym w graniu zespołowym. Jego twórczość będzie dla nas dość wygodnym przykładem ówczesnej stylistyki chicagowskiej.

Jesteśmy w 1946 roku, tak? Nie mam wszystkich nagrań Sonny’ego Boy’a Williamsona, ale posłuchajmy fragmentów z 1945 roku, a potem 1946.




Sonny Boy Williamson I (Bill Sid Cox - gitara) – Elevator Woman - 2 lipca 1945 roku, Chicago (Eddie Boyd - pianino, Ransom Knowling)

Zdaje się, że w powyższym nagraniu mamy jeszcze gitarę akustyczną, w poniższym już elektryk.




Sonny Boy Williamson I (Willie Lacey - gitara) – Hoodoo Hoodoo - 6 sierpnia 1946 roku, Chicago (Blind John Davis - pianino, Ransom Knowling)

Wprawdzie zamieściłem tylko fragmenty, ale zapewniam, że nie znajdziemy tu w ogóle gitarowych partii solowych i całość utworu niewiele by nam pomogła. No i jak to brzmi w porównaniu z gitarą kalifornijską? Staromodnie?...
Ale – gdy przejdziemy do następnej kompozycji na płycie, to nie dość że rytm jest swingujący, że mamy tu klasyczny chicagowski kwintet, to jeszcze znajdziemy króciutką solówkę, którą gra... Big Bill Broonzy.





Sonny Boy Williamson I (Big Bill Broonzy - gitara) – Mellow Chick Swing - 28 marca 1947 roku, Chicago (Blind John Davis - pianino, Willie Dixon - bas, Charles Sanders - perkusja)

Zaskakujące, nieprawdaż? I jakże inne w porównaniu z tym Big Billem, którego znamy dziś. W tamtych czasach był najbardziej cenionym gitarzystą sesyjnym, zarazem muzykiem dość nowoczesnym, miejskim – zmiana marki na bluesmana folkowego przyszła później.
No i tak, tak, ten temat pięknie zinterpretował Sean Costello.

Oczywistym jest, że to Lester Melrose decydował, które kompozycje ujrzą światło dzienne, które nie. Jeśli możemy pokusić się o jakąś refleksję, to chyba ocenimy go jako człowieka dość konserwatywnego muzycznie – starał się oprzeć na tym brzmieniu, które przyniosło mu sukces , ale które wtedy już było powoli passé. Z drugiej strony miał oczy i uszy otwarte na gwałtowne zmiany, jakie wtedy następowały, i ostrożnie, z pewnym opóźnieniem starał się na nie reagować.
Agh... Znów nie było Muddy’ego, ale mamy już tło stylistyczne, w jakim się wówczas obracał.

sobota, 10 kwietnia 2010

Herb Ellis odszedł...

Witam!

W piątek dowiedziałem się, iż 28 marca zmarł znakomity gitarzysta Herb Ellis , muzyk niewątpliwie należący do świata jazzu, ale świetnie czuł bluesa i czesto po niego sięgał. Zastanawiałem się, czy nie zmienić programu audycji, by poświęcić mu więcej czasu. Po tragicznym sobotnim poranku, nie mam co do tego wątpliwości.
Zawsze w takich sytuacjach, jak śmierć muzyka, żałuję, że tak słabo go znam, że tak rzadko sięgałem po jego płyty. Herb miał niesamowitego czuja, bluesowy feeling, piękny ton, a przy tym jako jeden z pierwszych białych gitarzystów jazzowych tak chętnie sięgał do bluesa - a to były czasy, gdy jazzmani i szczególnie krytycy jazzowi patrzyli krzywym okiem na bluesa.
Tym większe dzięki Herb!
No a płyty z Dukiem Robillardem - od niego zaczęła się moja znajomość muzyki Herba. Lepiej późno niż wcale. Tak naprawdę to jednak chyba pierwsze płyty są najlepsze.

Cóż, posłuchajmy...