Gościłem w studiu Arka Osenkowskiego. Nasunęła mi się pewna analogia (prosiłem Arka o kilka fraz w sosie popowym i bluesowym). Fraza popowa jest jak przypadkowa rozmowa znajomych. Miła, lecz zdawkowa, płytka z założenia, ostrożna, by nie nadepnąć czułego punktu, by nie zahaczyć o delikatną, bolesną strunę. Blues przeciwnie – jest jak rozmowa o rzeczach najważniejszych. Głęboka i szczera do bółu. Zdarza się, że szeptana, że wykrzyczana albo przeradzająca się w gorący spór, emocjonalną szamotaninę. Siłą rzeczy nie może być gładka, jest często szorstka. Skoro spontaniczna, to zdarzają się chwile namysłu, potrzebnego, by wyrazić emocje, ale bywa też – po mimowolnym przerwaniu tamy – erupcją sprzecznych uczuć.
Choć to może wydawać się zaskakujące, uważam, że saksofon jest idealnym instrumentem do bluesa. Mocniej? Przebija zarówno harmonijkę, jak i gitarę. Blues u zarania jest muzyką wokalną. Solowe instrumenty próbują zbliżyć się do intensywności przekazu głosem. Saksofon wygrywa ten „wyścig”. Oczywiście jako instrument dęty ma przewagę nad strunowymi.
W bluesie zbliżenie do głosu też realizuje się najpełniej. Jazz wbrew pozorom oddalił się od tego ideału. Poszedł w formalizm, muzykalność, intelektualizm itd. Jest przegadany (Arek wyraził to - „za dużo dźwięków”).
Włączam Gatemouth Browna i słyszę T-Bone Walkera.