O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

wtorek, 19 września 2006

Saksofon i blues

Gościłem w studiu Arka Osenkowskiego. Nasunęła mi się pewna analogia (prosiłem Arka o kilka fraz w sosie popowym i bluesowym). Fraza popowa jest jak przypadkowa rozmowa znajomych. Miła, lecz zdawkowa, płytka z założenia, ostrożna, by nie nadepnąć czułego punktu, by nie zahaczyć o delikatną, bolesną strunę. Blues przeciwnie – jest jak rozmowa o rzeczach najważniejszych. Głęboka i szczera do bółu. Zdarza się, że szeptana, że wykrzyczana albo przeradzająca się w gorący spór, emocjonalną szamotaninę. Siłą rzeczy nie może być gładka, jest często szorstka. Skoro spontaniczna, to zdarzają się chwile namysłu, potrzebnego, by wyrazić emocje, ale bywa też – po mimowolnym przerwaniu tamy – erupcją sprzecznych uczuć.

Choć to może wydawać się zaskakujące, uważam, że saksofon jest idealnym instrumentem do bluesa. Mocniej? Przebija zarówno harmonijkę, jak i gitarę. Blues u zarania jest muzyką wokalną. Solowe instrumenty próbują zbliżyć się do intensywności przekazu głosem. Saksofon wygrywa ten „wyścig”. Oczywiście jako instrument dęty ma przewagę nad strunowymi.

W bluesie zbliżenie do głosu też realizuje się najpełniej. Jazz wbrew pozorom oddalił się od tego ideału. Poszedł w formalizm, muzykalność, intelektualizm itd. Jest przegadany (Arek wyraził to - „za dużo dźwięków”).

*   *   *


Włączam Gatemouth Browna i słyszę T-Bone Walkera.

piątek, 15 września 2006

Homesick James

Chciałem posłuchać różnych wersji Stones In My Passway Roberta Johnsona. Wybrałem Boba Brozmana i Homesick Jamesa. Obie wersje totalnie różne. Brozman akustyczny, fantazyjny, lekki, zwiewny. Homesick James przerobił ten temat na typowego chicagowskiego bluesa (1964 rok). Dosadna pulsacja, mięsisty elmorowy slide. Zaskoczył mnie pierwszym taktem. Potem było normalnie.

Płyta została w odtwarzaczu. Pewnie była tam ostatnio kilka lat temu i zapomniała, jak się kręcić. Pamiętam, że miałem ją na liście klasyków. Teraz – po prostu grała sobie. Homesick gra solo. W moim mózgu budzą się wyobrażenia finezyjnych, drapieżnych zagrywek, muśnięć, gonitw po gryfie... Nic z tych rzeczy. Tam gdzie na przykład Dave Hole zagrałby pięć dźwięków, Homesick gra jeden. Pewnie powinienem, mógłbym napisać, wykrzyknąć z euforią „ten właściwy!". Ale nie wiem, czy to jest ten oto „jedyny”. Zagrałby inny, też byłoby pewnie dobrze. Tego typu oszczędność, pewnie niezamierzona, instynktowna, uzmysławia mi siłę muzyki.

Dźwięki tworzą pewną całość, ciągłość wciąż zmienną. Z tej zmienności wyłania się kształt. Od tego, jaki on jest, a nie ile go jest, zależy, jak głęboko zapadnie nam w sercu, jak głęboko osadzone struny duszy zdoła poruszyć.

środa, 6 września 2006

Romek Puchowski - Simply

simply_okladka_small.jpgSimply – solowa płyta znakomitego polskiego gitarzysty i wokalisty. Z założenia surowa, ascetyczna – czarnobiała okładka, czarnobiały artysta, czarnobiała muzyka. Lśni, migocze blaskiem nieskalanej technologią obecnością ludzkiej egzystencji, radości istnienia. Muzyka drży dramatem tęsknot, namiętności, bólu i nadziei. Dźwięki nationala, tej połyskującej, brzęczącej puszki, mają w sobie coś tajemniczego. Kiedy słucha się płyty, słyszy się jak gitara oddycha. Naprawdę! Gdybym się uparł, potrafiłbym wskazać te momenty co do sekundy.

Słuchanie akustycznego bluesa, jak żadna inna muzyka, wywołuje we mnie poczucie obcowania z przyrodą, z kosmosem. Jest w niej jakieś poczucie nieskończonej przestrzeni. Widzę taki obrazek: artysta z gitarą w szczerym polu, na zewnątrz, poza klubem, domem, zamkniętą przestrzenią ulic. Nie dość tego. W tle nie ma żadnych dachów, chat, że o blokach nie wspomnę. Nic. Jest przyroda, jest zakwiecona (brokowska?) łąka sięgająca przynajmniej łydek.

Człowiek gra dla natury. Naturalne dźwięki struny złapane w pułapkę rezonatora są bardzo blisko śpiewu ptaka, szumu wiatru. Ponad jazgotem ulicy, bzyczeniem telefonów, nawet ponad tłustym hałasem zatłoczonego klubu zasłuchanego w sprawny, energetyczny band. Wolność.