O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

piątek, 15 września 2006

Homesick James

Chciałem posłuchać różnych wersji Stones In My Passway Roberta Johnsona. Wybrałem Boba Brozmana i Homesick Jamesa. Obie wersje totalnie różne. Brozman akustyczny, fantazyjny, lekki, zwiewny. Homesick James przerobił ten temat na typowego chicagowskiego bluesa (1964 rok). Dosadna pulsacja, mięsisty elmorowy slide. Zaskoczył mnie pierwszym taktem. Potem było normalnie.

Płyta została w odtwarzaczu. Pewnie była tam ostatnio kilka lat temu i zapomniała, jak się kręcić. Pamiętam, że miałem ją na liście klasyków. Teraz – po prostu grała sobie. Homesick gra solo. W moim mózgu budzą się wyobrażenia finezyjnych, drapieżnych zagrywek, muśnięć, gonitw po gryfie... Nic z tych rzeczy. Tam gdzie na przykład Dave Hole zagrałby pięć dźwięków, Homesick gra jeden. Pewnie powinienem, mógłbym napisać, wykrzyknąć z euforią „ten właściwy!". Ale nie wiem, czy to jest ten oto „jedyny”. Zagrałby inny, też byłoby pewnie dobrze. Tego typu oszczędność, pewnie niezamierzona, instynktowna, uzmysławia mi siłę muzyki.

Dźwięki tworzą pewną całość, ciągłość wciąż zmienną. Z tej zmienności wyłania się kształt. Od tego, jaki on jest, a nie ile go jest, zależy, jak głęboko zapadnie nam w sercu, jak głęboko osadzone struny duszy zdoła poruszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz