O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

piątek, 28 maja 2010

42. WBN - echa koncertu

Na początek garść cytatów:

"Kosmiczny występ. Dawno nikt mnie tak dobrze nie zdewastował" – prywatny mail pół godziny po koncercie.

"Bardzo nam się podobał! Lubię takie energetyczne i emocjonalne koncerty, a Ricci raczej nie brał jeńców i wbrew Twoim prognozom pociągnął ponad 2,5 h..." – prywatny mail.

"Dla mnie to był po prostu świetny koncert. I zupełnie mi nie przeszkadzało,że można się było doszukać zarówno klimatów w stylu the Doors, psychodelii, rocka progresywnego, funku, soulu, fusion i czego tam jeszcze.Aha, i bluesa. Wirtuozeria dwóch frontmanów i zawodowstwo sekcji. Brawa także dla Hard Times za energetyczny set (też zresztą z fajnymi odjazdami w stronę np. Hot Club de France czy tria Mc Laughlin/Di Meola/De Lucia. Brawo Wiśnia i spółka!" – Single Malt, forum www.blues.com.pl - dokładnie tu

"Nie byłem jeszcze na takim niesamowitym koncercie - grali 2 i pół godziny, a wytwarzali taką energię od samego początku do końca, oczywiście z momentami lekkiego wyciszenia. Niezwykle szczere granie, widać, że oni żyją tą muzyką, zwłaszcza Jason, który przeżywa niemal każdy dźwięk". – Slawek Nowodworski - tamże

A teraz kolej na mnie. Proszę jednak nie spodziewać się relacji z koncertu. Po pierwsze, byłem zanadto w środku jako współorganizator, po drugie, jak już gdzieś wspomniałem, nie lubię pisać recenzji koncertów.

- Hard Times. Bardzo interesująca, odważna propozycja stylistyczna: mocny głos i korzenna harmonijka ustna lidera (Łukasz Wiśniewski), swobodna i daleka od bluesa z delty gitara akustyczna (Piotr Grząślewicz), swingujący, zasadniczy kontrabas (Piotr Górka) – doprawdy ekscytujące zderzenie muzycznych wrażliwości.

- Jason Ricci & New Blood. Na czym polega wyjątkowość tego zespołu? Najbardziej oczywistym elementem jest wirtuozeria lidera. Niebywała szybkość i trochę elektroniki, zabawy z barwą instrumentu. Wachlarz rozciągał się od czystej akustycznej barwy po przypominającą organy czy syntezatory.

Czytam i słucham różnych opinii na temat lidera i zespołu, toteż chciałbym poruszyć kilka wątków.



Jason & Shawn. fot. Zbyszek Jędrzejczyk


Zaskoczenie. Nie było i być raczej nie mogło. Niewielu artystów udostępnia swe koncerty w internecie (do darmowego ściągnięcia), niewielu ma tyle materiału na Youtube, a ponadto dobrze znałem trzy jego ostatnie płyty. Wiedziałem zatem, czego się spodziewać. Poza tym „zaskoczenie” w ogóle nie jest wartością, której oczekuję w muzyce (przynajmniej na koncercie). Muzyka ma mnie poruszyć, wzruszyć, uszczęśliwić. Odbieram ją chwilą i lubię się nią cieszyć.
Osobowość. Jason jest artystą niezwykłym. Słucha bardzo różnej muzyki i jego twórczość niezwykle naturalnie jest nią przesiąknięta. Subiektywnie dodam, że być może tak łatwo, bez oporów mnie przekonuje, bo koresponduje z moją własną wrażliwością muzyczną. Jason zaczynał od grania punkowo-rock’n’rollowego. Podczas koncertu wykonywał m.in. I turned into a Martian Glenna Danziga (z czasów The Misfits). Ach, słuchałem tego na podle przegranej kasecie, w ogóle nie znałem tytułów, ale szybko zorientowałem się, co jest grane. Na moje ucho jego śpiewanie przypomina właśnie „szkołę” gości typu Glenn czy Joey Ramone, wokalista The Ramones. Drugie skojarzenie to, powiedzmy, Curt Cobain – ten specyficzny łamiący się głos. A, zdaje się, muzykę Nirwany nazywano czasem neopunkiem lub przynajmniej wskazywano pokrewieństwo. Podobieństwo ma jeszcze jeden aspekt:
Ogień. Jeśli blues to muzyka emocji, jeśli to wypruwanie duszy z udręczonego ciała, obnażanie duszy, Jason jest ucieleśnieniem bluesa. Jest stuprocentowym autentykiem. Kiedy go słucham i widzę, wtedy czuję, że naprawdę przeżywa tę muzykę, daje z siebie wszystko i płonie. Coś go wypala wewnętrznie, coś go spala. Coś spaliło Cobaina. Jason żyje na pełnych obrotach, szuka (czego?) i ociera się o szaleństwo. To czarnowidztwo i absolutnie mu tego nie życzę, ale nie zdziwiłbym się, gdyby odszedł w zaświaty wcześniej niż zwykły śmiertelnik. Właśnie – zaświaty...
Okultyzm. Jason jest zafascynowany filozofią Aleistera Crowley’a. Miał nawet ze sobą jego książkę, którą zapewne czytał podczas lotu. Próbował mi objaśniać symbolikę liczb. Crowley jego zdaniem w 90% opierał się na kabale. Widać, że to Jasona naprawdę kręci. Ja zaś znów widzę w tym jakiś przejaw tego wewnętrznego ognia, jakiejś desperacji, poszukiwania sensu i naszego (szczególnie jego) miejsca tu, na ziemi.
Shawn Starski. Jego dziadek był Polakiem, ale on sam niestety nie zna już polskiego. Dla ojca na pamiątkę wziął polski banknot. Znakomity gitarzysta, o rozpiętości stylistycznej niemal dorównującej Jasonowi. Zapewne nie tak odjechany. Ale jakoś nie potrafię wskazać gitarzysty, który równie dobrze grałby partie rock’n’rollowe (np. I turned into a Martian), stylowo nawiązywać do klimatów t-bonowo guitarslimowych (Driftin’ Blues), by sięgać potem po zakręcone dźwięki prog-rockowe (nawiedziony, ezoteryczny Loving Eyes).

Kilka drobiazgów.

Płyty. Było niewiele, może trzydzieści, czterdzieści, z czego większość to zestaw kilku nagrań koncertowych, dość nieoficjalne wydawnictwo. Jason twierdził, że to wszystko przez niedobre linie lotnicze. Ogólnie dostępne są w zasadzie trzy albumy, zaś starsze właściwie przepadły. Jason twierdzi, że nie ma do nich nawet praw, a zresztą był wówczas jeszcze słaby wokalnie. Podobno czasem można zdobyć je na aukcjach (ceny pewnie kosmiczne).
Jason ma włoskie korzenie. Powiedziałem mu, że czasem nieco przypomina mi Steve’a Vai’a, a on że super i chętnie by z nim zagrał, czego życzę, bo lubię Steve’a.
Shawn wydaje pod koniec roku debiutancką płytę! Zapytałem go o T-Bone’a (takie moje zboczenie, bo gdy pytam polskich gitarzystów, to dobrze jest, jeśli w ogóle coś o nim słyszeli). Shawn: O, yes, I love him! T-Bone. The GREAT T-Bone Walker. ;)

Na ogół przed koncertem słucham tak dużo muzyki danego artysty, że potem muszę od niego odpocząć. Tymczasem we wtorek znów włączyłem Ricciego. O czym to świadczy?

Czy to był koncert roku? Za wcześnie, by krakać, ale stylistycznie w tej chwili wszystko inne, czego możemy się jeszcze spodziewać, wydaje mi się jakieś takie szare i zwykłe. Aj!