Ten króciutki post piszę w nawiązaniu do uwagi eBluesa w komentarzu do poprzedniego wpisu. Chodzi o to, że muzyka T-Bone'a nie bardzo pasuje do dzisiejszego wyobrażenia bluesa z Teksasu. Jest w tym trochę racji, bo dziś stylistyka Walkera najbardziej przypomina west coast bluesa czy bluesa z Kalifornii (to tylko pewne uściślenie).
Natomiast ja im bliżej przyglądam się procesom tworzenia się pewnych terminów, tym bardziej dostrzegam ich ułomność. Sami muzycy chyba też nie do końca sobie z tym radzili - zresztą akurat oni nie musieli.
Jako komentarz proponuję materiał wideo (poniżej). Niezwykłe spotkanie dwóch mistrzów gitary - Alberta Collinsa i Buddy'ego Guy'a. Na samym początku mamy fragment konferencji prasowej, gdzie Albert lakonicznie odpowiada, na czym polegają różnice między bluesem chicagowskim a tym z Teksasu. Mniej więcej: w Teksasie nie mamy harmonijki, gitary slide, ale mamy dęciaki... elektryczne gitary (?), T-Bone Walker, Guitar Slim... A potem ci dwaj muzycy grają!
Gdybyśmy nie mieli uprzedniej wiedzy, czy słuchając ich gry, potrafilibyśmy zaklasyfikować ich style, znając teoretycznie podziały Teksas - Chicago? Wątpię. Poza tym w swoich solowych nagraniach Buddy nie miał harmonijki (nie mam na myśli współpracy z Juniorem Wellsem); nie gra też techniką slide. Dziś gdybym miał powiedzieć, jak nazywa się ich styl, użyłbym po prostu terminu urban blues. Jednak używam etykiet (tu, na blogu) jako formy drogowskazu. Podziały na style są tyleż potrzebne, co mylące.
I jeszcze jedna refleksja. Taki regionalny podział pachnie mi etnomuzykologią, postawą folklorystów, którzy chcą dostrzegać pewne prawidłowości związane z pewnym obszarem, traktując go niczym afrykańskie plemię zaszyte w dżungli, pozbawione kontaktów ze światem zewnętrznym.
Bzdura. :)
Podoba mi się tak postawiona sprawa. Jest to bliko mojego punktu widzenia
OdpowiedzUsuń