O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

niedziela, 7 stycznia 2007

BooBoo Davis – blues XXI wieku

Piotrek Gwizdała napisał w Twoim Bluesie o Drew, Mississippi BooBoo Davisa: Ta płyta jest i pozostanie wzorcem łączenia starego z nowym. Mądrze i inteligentnie zrealizowana muzyka, nie dzieli i nie odrzuca, a łączy i wciąga swym przesłaniem, instrumentalizacją i ogromnym ładunkiem pozytywnych emocji… Absolutnie zgadzam się z tą opinią. Album jest nafaszerowany elektroniką, ale tak umiejętnie, że nie zabija żywego charakteru muzyki. Nie pozbawia jej bluesowego feelingu mimo użycia – prawie na pewno – w większości utworów beatu perkusyjnego z sampli. Wprawdzie w składzie jest wymieniony perkusista Gary Leach, ale tylko „additional” – dodatkowo. Zresztą to słychać. Na szczęście beat nie jest wysuszony – typowa przypadłość syntetycznych brzmień. Nie ma zatem obawy, że za kilka lat nie da się tego słuchać. Na marginesie – słuchałem ostatnio starej płyty Roberta Cray’a Bad Influence i to doskonały muzycznie materiał, ale brzmi tak płasko!..

bbdavis_1.jpgWracając do BooBoo – Piotrek napisał: Niewątpliwie najważniejsza płyta mijającego roku. Nie wiem tego i nie odważyłbym się tak jednoznacznie wyrokować. Ale na pewno umieszczę ją w moim TOP 5 najciekawszych wydawnictw roku 2006.

O! Właśnie leci Drew, Mississippi. Kojarzy mi się z Otisem Taylorem. Gitara z Delty, lekki pogłos na wokalu i sposób śpiewu – o, jak zaśpiewał What happened – jak Otis! Nawet te skrzypce to taki pomysł taylorowy. A jeśli chodzi o Burnside’a, to najbliższy tej płycie jest wg mnie Wish I Was In Heaven Sitting Down.

No, ale my się zachwycamy, a tymczasem np. redaktor Blues Wax kręci nosem. Kyle M. Palarino zarzuca płycie niespójność, brak wyraźnego kierunku, w którym muzyka podąża. Dziwny zarzut. Dziś dobra płyta musi być różnorodna i rzadziej zdarzają się krążki jednorodne stylistycznie, które do końca pozostają ciekawe. Owszem, bywa tak, ale u artystów nastawionych tradycyjnie, o wyrobionym stylu. Zdaniem recenzenta słychać, że artyści współpracują po raz pierwszy i trzeba czasu, by się dotarli. Tak naprawdę płyta powinna być podpisana: BooBoo Davis & Ramon Goose. Moim zdaniem takie uczucie niedotarcia pojawia się rzadko – może np. w Tryin’ To Survive. Najbardziej rozśmieszyło mnie zdanie Palarino komentujące Standing In The Cottonfields: To jest inne, ale moje uszy się nie mogą do tego przyzwyczaić. – no sorry… :)

Słucham teraz Got The Blues… – trochę BooBoo „podgrywa” na harmonijce. Wygląda to jakby chciał się wbić w nieco obcą mu strukturę dźwięku. Jak harmonijkarz na jam session, który nie może przebić się przez ścianę gitar.

Tak, tak, to blues XXI wieku. Po latach 90. zdominowanych przez gitarowych „monsterów” przyjdzie czas na taki transowy groove. Dziwi mnie, że tak mało jeszcze pojawia się takich albumów. No, ale to niełatwe granie i pewnie nie sprawdza się na koncertach. Produkt czysto albumowy.

Takie granie, słuchanie tego typu muzy wymaga jednak nieco zmiany myślenia. Pisałem o tym przy okazji recenzji Burnside’a. Poszukiwacze cudownych partii solowych muszą ten „zmysł” odłożyć na bok. Muszą poddać się transowi, klimatowi właściwemu kształtowi płyty. Wtedy to zadziała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz