O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

środa, 17 stycznia 2007

Duke Robillard – Guitar Groove-A-Rama

Duke Robillard. Jak to możliwe, że jest u nas tak mało popularny? Niepojęte… Chyba to kwestia stylu, bo Duke zawsze unikal pirotechniki, nigdy też nie był tak dramatyczny jak jego bardziej znani koledzy, choćby Ronnie Earl. Dopuszczam też myśl, że jest zbyt mało wyrazisty, nazbyt synkretyczny. Jego stylem jest wszechstronność.

Duke Robillard - Guitar Groove-A-RamaGuitar Groove-A-Rama wypełniona jest w dużym stopniu gitarowymi perełkami. Duke używa przeróżnych gitar, o niektórych doprawdy nie mam pojęcia: Stratocaster, Grestch White Falcon, Grestch Country Club, Gibbon L7C (T-Bone takiego przez moment używał), Fender Jazzmaster… Owszem, Duke opisał każdy temat, co bardzo lubię, ale i tak pominął czasem kwestię wpływu gitarowego. Nie pada żadne nazwisko gitarzysty jazzowego, choć pewne jest, że Kenny Burrell czy Barney Kessell powinien być wymieniony. Burrell niemal pożyczył gitarę od Duke’a w Sunday Mornin’!

Przede wszystkim jednak chciałem napisać o  jednym kawałku, ale za to doprawdy niezwykłym – Blues A Rama to ponad szesnastominutowy przegląd inspiracji bluesowych Duke’a. Książe gra to na koncertach z komentarzem opisującym, o kogo mu chodzi.

Zaczynamy od surowych nutek Muddy’ego Watersa z Jimmy'm Rogersem. Sprawa jest jasna. Ale potem przechodzimy do Guitar Slima, czyli Eddiego Jonesa. Ach, jakie strzeliste przyszpilające frazy. Teraz zdaję sobie sprawę, jak wiele Guitar Slima słyszę np. u Juniora Watsona, trochę też u Buddy’ego Guy’a. To był gość! Następny z dziesiątki jest Johnny Guitar Watson. Hm, pomyliłbym go z wczesnym Gatemouthem Brownem. W końcu i to, i to to Teksas. O! Wreszcie. T- Bone Walter. No, te rozwalające mnie wyluzowane-napięte frazy. Uwielbiam! Choć rzecz jasna Duke ma tu inne brzmienie niż Bone. Gra cały czas na tej samej gitarze, i to na Les Paulu, więc brzmienie jest nieco bardziej matowe, mniej czysto-szkliste niż oryginału. U Duke’a Bone jest obecny niemal cały czas, weźmy np. Duke’s Mood z The Unheard Duke Robillard Tapes.

Ok. Przyszła pora na B. B. Kinga. Ha, nuty jakże słodkie. Nie wiem dlaczego, ale zawsze B. B. wydaje się mieć tę odrobinę słodyczy. Nawiasem mówiąc gościem, który potrafi grać niemal idealnie pod Bibiego jest Chris Cain.

A teraz słyszymy jedynego w swoim rodzaju Gatemoutha Browna. Obok Fulsona i Craytona to właśnie u Browna słychać Walkera najwięcej. Freddie King – słucham tego i słyszę niemal Erica Claptona.

Został jeszcze jeden Król – Albert King – u! Wypisz, wymaluj te wysokie, dosadne podciągnięcia Alberta. Albert grał tak swoiście, że najłatwiej wyłapać jego zagrywki. Duke wspomina też Buddy’ego Guy’a, z wczesnego okresu, gdy Guy potrafił jak nikt inny pieścić, muskać gitarę. Potem doskonale nauczył się tego S. R. Vaughan.

Kolejny mistrz – Albert Collins. Gary Moore w rozmowie z Blues Revue stwierdził, że Collinsa nie da się podrobić. To chyba prawda (aKenny Blue Ray?), ale Duke jest całkiem blisko. Dobrze mu wychodzą te nerwowe szarpnięcia. Co za uczta!

Na koniec Duke gra, jak zaznacza, trochę jak Duke Robillard. I mamy połączenie Walkera, Guy’a i Burrella, he.

Milutko rzeźbi ten misio.

Jest tu jeszcze jeden niezwykle interesujący numer: This Dream. Pod koniec nabiera egzotycznego wschodniego smaku. Robi się gorący jak piasek Sahary. Br…

Chyba umieszczę tę płytę w mojej TOP-ce. No i zrobię audycję, gdzie zagram tę opowieść, a potem wszystkich 10 mistrzów. Chyba warto?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz