O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

środa, 9 maja 2007

Carey Bell passed away...

Carey Bell już nie zaśpiewa, już nie dmuchnie w harmonijkę.

Cholera!

Tak mnie to wkurza… Spadają na łeb najgorsze wiadomości. Czuję się, jakby odszedł ktoś z mojej rodziny. A jeszcze 10 dni temu grałem jego kawałek w audycji – Bell Hop – jeden z największych hiciorów na mojej prywatnej blues-liście. Wykorzystałem go nawet w poprzedniej zajawce.

cb.JPGAch, Carey miał frazę jak nikt! Wypuścił iskierkę, lekkie tchnienie do środka harmonijki, a ta aż jęczała z radości. Wpuścił trochę więcej i ryknęło to to jak lew, ba stado lwów. Kto teraz będzie grał tak przecudowne pasaże. Carey był tak fantastycznym instrumentalistą, że rzadko zwracałem uwagę na jego śpiew. A przecież również był niepowtarzalny. Miał osobiste, prywatne wibrato, które potrafił grać tak samo na harmonijce jak i śpiewać. Właśnie słucham For The Love of a Woman – Carey tylko śpiewa, może dlatego więcej go słucham, więcej go słyszę. Jest stanowczy, konkretny jak prokurator. Nie ma za grosz liryzmu. Dość rzadko taki jest. A teraz właśnie wrzasnął instrumentem w Just Like You. Tak jedną nutą, jak to ON potrafił.

Był instrumentalistą stricte elektrycznym. To słychać, gdy gra akustycznie na płycie Second Nature. Album jest piękny (czyż w takich dniach, któryś mógłby nie być piękny?!), ale czuje się, że to nie jest żywioł Carey’a. Ten człowiek był zawsze duchem w Chicago. Gdzie jest teraz duchem? W Chicago.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz