O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

poniedziałek, 23 października 2006

Dwutorowość bluesa

Dwutorowość bluesa. Dwie wrażliwości bluesa. Blues z Zachodniego Wybrzeża wydaje się być jakimś bluesem z innej planety w stosunku do bluesa wypływającego z Yazoo, z Chicago. Tego nowoczesnego bluesa Buddy'ego Guy'a nie można z łatwością zainfekować bluesem Roda Piazzy. Owszem, pewnie znalazłby się niejeden gitarzysta korzystający zarówno z pomysłów np. Luthera Allisona i Juniora Watsona (Watson to klasyk, tak, tak), ale ciężko znaleźć band z gitarzystą grającym chicagowsko i harmonijką kalifornijską. A przecież rzecz na harmonijce się nie kończy. Dochodzi akustyczny bas, charakterystyczny walking, nawet inna praca perkusji. No i teraz blues rocker rzucony na taki rytm będzie tracił grunt pod nogami, a w każdym razie będzie zmuszony do innego feelingu. Będzie się czuł nieswojo.

Tymczasem nie ma tak wyraźnej bariery między bluesem z Delty a bluesem z Chicago, ba nawet z Texasu. Sedno sprawy tkwi w sposobie traktowania rytmu. Cały blues kalifornijski opiera się na smaku T-Bone'a Walkera, Louisa Jordana i Pee Wee Craytona (który przecież jest bezpośrednim uczniem T-Bone'a). Ci muzycy stworzyli pewną ścieżkę, pewien klucz grania, który obowiązuje do dziś. Oni wymagali, by sekcja chodziła lekko jak latawiec (he), by sunęła niczym łyżwiarz na lodowisku. Weźmy shuffle – shuffle Magic Slima i shuffle Walkera. Czy to jest ten sam rytm? Shuffle chicagowskie jest dosadne, idealne do tańca dla puszystej pary. Shuffle walkerowskie zdaje się płynąć, ledwie tykając ziemii. Ok. Tyle na teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz