O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

niedziela, 23 września 2007

Bob Stroger - Bob Is Back In Town - oczarowanie

Tak, właśnie oczarowanie! A może ogłupienie, a może starość i stetryczenie?! Dać dziadkowi byle jaką zabawkę, a posika się z radości. Ech, już nie wiem. Na zdrowy rozum płyta jak tysiące: doświadczeni faceci grają bluesa jak Bóg przykazał, nie szarżują, nie wysadzają sprzętu w cholerę, nie wchodzą w transowe nieziemskie rejony jak goście typu Kimbrough, groove często leniwy…

bs_bibit.jpgNo i czemu mi tak dobrze, kiedy tego słucham? Kto tu jest czarodziejem? Bob Stroger (ha, widziałem go w tamtym roku na Rawie!), który śpiewa spokojnie, od niechcenia, bez żadnego soulowego zacięcia, ot tak jakby śpiewał dla wnuka w kołysce czy przy goleniu lub w klubie dla pięćdziesięciu osób. Na basie po prostu rzetelnie robi swoje. A może Sam Burckhardt, który przysiadł z saksofonem na barowym stołku i wypuszcza zalotne frazy do rozmarzonej kelnerki, wspartej na łokciach o blat, wpatrującej się w niego sennymi oczyma. Sam wie, że jest łatwo ją spłoszyć, więc jest dość delikatny, powściągliwy, a przy tym romantyczny, czuły i wygrywa tak cudne nuty, jakby schwycił nimfę za stopy. A może czarodziejem jest Steve Freund, który gitarą może stworzyć własny kosmos. Na pozór bliźniaczo podobny do wielu innych, ale gdy przyjrzeć mu się bliżej – niepowtarzalny, samoistny, z dopieszczonym krajobrazem, pełen kwiecistych szczegółów, przemyślanych barw, harmonii, pejzaży, a przy tym idylliczny. W jego świecie świetnie odnajduje się pianista Kenny Barker, który nie waży się budzić zbędnych huraganów.

Ha! Nie wiem, być może klucz leży w jakiejś perfekcyjnej interakcji, porozumieniu dusz, wspólnych doświadczeniach. W końcu Bob, Sam i Steve tworzyli świetny team w zespole niezapomnianego Sunnylanda Slima. To pewnie ON ich nauczył, wyjawił zaklęcia.

Jaka muzycznie jest ta płyta? Diablo stylowa! Przeważają leniwe tematy, jak I’m Busy Man czy Stranged In St. Louis. Jazzujący Jazz Man Blues należy do wyjątków, ale i tempo jest szybsze niż zwykle. W ogóle to jest chicagowski blues, tak mówią, ale nie z szorstkiej szkoły Watersa, lecz raczej bardziej „sophisticated” – Slima czy Boya. W sumie bliższe to wrażliwości Percy’ego Mayfielda, Charlesa Browna, Mercy Dee Waltona.

O! jakie fantastyczne solo Barkera. Wyobraźcie sobie płytę nagraną przez facetów dla czystej przyjemności, muzyków o wyrobionym smaku, których tylko kawał szczerego grania, a nie jakieś sztuczki-magiczki, są w stanie uszczęśliwić. Są maksymalnie wyluzowani, nie muszą podlizywać się żadnej publice, przypodobywać komukolwiek, myśleć o następnym koncercie, satysfakcji menadżera… wtedy ci goście nagrywają taką płytę.

Jeszcze raz podkreślę. To jest najzwyklejszy album na świecie. To tylko ja zgłupiałem. I dla mnie jest PERFEKCYJNY.

PS. no cholera posłuchajcie tego sola Burckhardta w Blind Man Blues! A potem taki hammond, tak, TAKI, T-A-K-I cool_9.gif

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz