O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

niedziela, 18 listopada 2007

Rick Holmstrom Late in The Night

Ten instrumentalny numer jest jak film sensacyjny, nie – jak dobrze skrojona sztuka lub opowieść: Peculiar Hop. Rozpoczynamy od prologu – równe uderzenia puszystej perkusji, pierwsze, do końca wybrzmiewające akordy gitary – niczym prezentacja bohaterów. Przy każdym akordzie dźwięczne dzwonki. Chwilę później słyszymy motyw przewodni, w którym wyraźnie wyczuwalna jest nuta oczekiwania na prawdziwy początek. Wreszcie gong i ruszamy pełną parą. Opowieść płynie wartko, czasem zwalnia, to znów przyspiesza, po momentach uniesienia pojawiają się chwile uspokojenia, gdy można nieco odetchnąć, by znów dać się porwać. A wszystko grane jest tą fenomenalnie brzmiącą gitarą, która czasem pełna jest bogatego pogłosu, czasem znacznie bardziej oszczędna. Na koniec zaś dochodzimy do krótkiego, nawet nieco podniosłego, finału.

rh_litn.jpgPotem wskakujemy do wygodnego thunderbirda, by odejść, odjechać, odpłynąć. Drugi numer ma beztroskę, którą tylko Amerykanie mogą mieć. W każdym razie tak go odbieram. Odchodzę (I’m Leaving), jest mi z tym dobrze. Ten pierwszy dźwięk gitary jest jak odpalenie silnika, potem czujemy parę pod pedałem, wciskamy sprzęgło, puszczamy je (moment wejścia sekcji rytmicznej), gaz… wyrywamy gorący piasek spod kół i prujemy. Kalifornijskie słońce przyjemnie przypieka, a przy tej prędkości niezbyt daje się we znaki. I tak sobie jedziemy, znów mamy wszystko gdzieś, stary świat pozostaje za nami, bak pełny, cała reszta przestaje się liczyć, w uszach dźwięczy nam I’m Leaving… Oj, to mój murowany hit! Niech nikt mi nie mówi, że to taki niepoważny kawałek, bo i tak go kocham.

Uwielbiam grę tego faceta. Do tłustego feelingu zachodniego wybrzeża dodaje szczyptę zwariowanej surfującej gitarki Dicka Dale’a i dzięki temu jego brzmienie nabiera niesamowitej spoistości, jest ciut drapieżne, niepoprawne a przy tym lekkie i swingujące zarazem. Rick nie jest też co prawda wybitnym wokalistą, ale ponieważ zna swe ograniczenia, zręcznie wykorzystuje atuty – melodyjność, przyjemną barwę i czasem lekką chrypkę.

Fantastyczny jest również ascetyczny rytmicznie 77 Red V8, taki downhome blues à la Holmstrom, z dwoma gadającymi gitarami – na drugiej inny magik z tamtych stron, Jeff Turmes.

Po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że ów album nie ma słabych punktów. Jednak są jeszcze co najmniej dwie perełki, o których chcę wspomnieć. Descanso – późno nocny wczesnoporanny barowy jazzik. Zakochane pary, śpiąc, wciąż tańczą na opustoszałym parkiecie, pechowi hazardziści zgrani do cna próbują szczęścia po raz ostatni, barman po raz setny przeciera kontuar, kelnerka przeciera oczy, samotni pijacy świadomi głupiego farta, zastanawiają się, jakim cudem jeszcze nie wyrzucono ich na zbity pysk, Turmes na saksie i Holmstrom grają unisono modlitwę do upadłych aniołów w ciałach ciut mniej ponętnych niż Salma Hayek; niepoprawna romantyczka wypala po raz kolejny ostatniego papierosa w życiu. Puuuchchch… skończyło się. Światło zgasło, pusta szklanka.

Hm… ktoś pomylił się z kolejnością utworów na płycie, bo kilka godzin wcześniej ci sami goście wypruwali flaki ze wzmacniaczy przy dzikim Rainy Day Women #12 & 35. A na życzenie pięknej Meksykanki przycięli fikuśnego rock’n’rolla Hey Johnny.

Rick kończy album kompozycją In The Night. Kawałek ma taki timing, taki feeling, skręca tak, że niemal wiję się po podłodze. Tempo średnie, takie „w środku nocy”, wyluzowany śpiew, ilość tlenu jak w butli tlenowej (może dlatego tak odpływam). O! A solo jakie wysmakowane, oszczędne, proste, bez jednej zbędnej nutki!..

Rozpisałem się jak wariat, jednak tak chciałem o mojej płytce napisać. Rick! Hats off!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz