O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

niedziela, 6 grudnia 2009

Kłopot z Robbenem Fordem

Robben Ford wielkim gitarzystą jest. Ależ tak! Nie ulega wątpliwości. Wielkim, i w opinii wielu niedocenianym. Pamiętam takie zdanie z „Encyklopedii bluesa” Guinnessa: Jest świetnym gitarzystą, często niesłusznie pomijanym w rankingach genialnych wirtuozów. Mocne! Genialny wirtuoz. Również należę do miłośników jego talentu. Partie solowe Robbena są jak ciekawe opowieści. Różnorodne, często zaskakujące, często wciągające. Ford znalazł kilka dźwięków, kilka charakterystycznych „nagięć strun”, dzięki którym jest rozpoznawalny. Jest sobą, niełatwo pomylić go z innymi.

Jest jednak pewien problem, nawet dwa, które – kto wie – mogą przyczyniać się do jego niedocenienia. Wyrażę to bez ogródek. Ford jest bezbarwnym wokalistą i tworzy na ogół dość mizerne kompozycje. Na najnowszej płycie koncertowej Soul on Ten gra przeważnie własne kompozycje. Najczęściej są to lekko funkujące numery w średnich, podobnych tempach. Gdy śpiewa, zwyczajnie się nudzę. Jego piosenki zdają się być tworzone na siłę, pozbawione wyrazistej melodii (może niewielkim wyjątkiem jest tu There'll Never Be Another You), pasji, że o klimacie nie wspomnę. Ciekawie robi się dopiero, gdy przychodzi pora na partie solowe. W przypadku Forda trudno oczekiwać szaleństwa, ale też brak tu natchnionego liryzmu. Szukałem jakiegoś wolnego utworu (bardzo szybkiego też bym nie znalazł). Jedynym, który się nada, jest Earthquake. Trzeba jednak przejść przez nieciekawą część wokalną. Jeśli chodzi o jego kompozycje, to najbardziej podoba mi się Indianola. Instrumentalna. Znakomicie wypadł też Spoonful, standard Williego Dixona. Skoro o tym mowa, to właśnie brakuje mi tak ładnie, od serca zagranych numerów, jak Blue and Lonesome z płyty Sunrise (1972). To chyba nadal moja ulubiona płyta, a z większością jego krążków mam ten sam problem, co z Soul on Ten. Na Sunrise Ford gra nawet na saksofonie. Robi to zresztą zawodowo!

Krótka konkluzja. Wielu gitarzystów znalazło uznanie, mimo że opierają się na cudzym repertuarze. Taką drogę wybrał np. Melvin Taylor, ale i sam Albert King. Moim zdaniem Ford nagrałby rewelacyjną, a nie tylko dobrą płytę, gdyby wziął na warsztat ciekawe, cudze kompozycje, koniecznie różnorodne. Świetnie, gdyby to była instrumentalna produkcja, ewentualnie z udziałem gościnnych wokalistów, jak czyni Ronnie Earl.

1 komentarz:

  1. Zaskoczyłeś mnie Sławek.
    Zaskoczyłeś mnie tym, że twoja opinia jest niemal zbieżna z moją. Właśnie przez kompozycje i wokal mam duzy problem aby przbrnąc przez płyty Robena. Chyba dlatego tak bardzo podoba mi sie Live in Tokyo instrumentalna koncertowka z Larrym Carltonem

    OdpowiedzUsuń