O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

czwartek, 7 grudnia 2006

Na tropach bluesa

Staram się znaleźć w różnych periodykach ślady bluesa. Na okładce Jazz Forum 10-11/2006 Nigel Kennedy; w środku wywiad z nim i recenzja płyty, na której na hammondzie gra wybitny instrumentalista Lucky Peterson – muzyk bluesowy. Ciekaw byłem, jak doszło do tego, że Kennedy wybrał właśnie jego. Peterson gra u boku ekstraklasy – Ron Carter, Jack DeJohnette, a przy tym nie jest i nigdy nie był związany z wytwórnią Blue Note.

lp_bn.JPG Kennedy dość obszernie mówi o artystach z albumu Blue Note Sessions: O doborze odpowiednich muzyków zdecydowały kompozycje, które się tu znalazły – tłumaczy. Wybór Lucky’ego Petersona też był dla mnie oczywisty. Potrzebowałem muzyka, który gra linearnie, a nie harmonizuje orkiestrowo. Poza tym jest to bluesowy organista i ma znakomity feeling. Po tym zdaniu prowadzący rozmowę Antoni Krupa przechodzi do następnego, zupełnie innego pytania. Szkoda. Chciałbym dowiedzieć się więcej, bo temat aż prosi się o rozwinięcie.

Jest jeszcze jeden znakomity fragment wypowiedzi Kennedy’ego: Intelekt w jazzie musi być jedynie cząstką całości. Jeśli zajmuje procent, to muzyka ta traci na wartości […]. Wiele rzeczy we współczesnym jazzie jest dla mnie przeintelektualizowanych. Zabawne i cudowne, że to jest opinia skrzypka klasycznego. To, co on mówi, to sedno problemu, a przy okazji błędne koło. Dziennikarze muzyczni chwalą rzeczy o walorach intelektualnych, bo tak już jest, to naturalne, że łatwiej pisze się, opisuje i opiniuje muzykę odwołującą się do intelektu. Siłą rzeczy muzycy, którzy posiłkują się ideami czerpanymi ze słowa pisanego, mogą się starać dopasować do pewnego kanonu myślenia muzycznego. Ci, którzy próbują inaczej, mają znacznie większy problem z przedarciem się do opinii publicznej, bo pisze się o nich mniej ciekawie albo i wcale.

nk_bs.JPGWygląda czasem na to, że światek jazzowy odnosi się z pewną wyższością wobec całej muzycznej reszty, a przy tym ma kompleks wobec klasyki. Piszę tak, bo zadziwiła mnie nieco recenzja płyty Kennedy’ego. „Cóż za bezczelność popełnia ten gwiazdor! Myśli, że jak jest świetnym interpretatorem klasyki, to poradzi sobie z jazzem! Hola, hola!” – ironizuję oczywiście, ale ileż intelektualizmu w recenzji jego płyty: Gra skrzypka czasem sprawia wrażenie, jakby wszystko było mu za wolno. Albo: Brak wyszukanych aranżacji, to wszystko wskazuje na premedytację! (wykrzyknik w oryginale). No tak, bo to przecież skandal, że muzyk wybrał i miał czelność zagrać tematy, które go (a fee, sorry) po prostu kręcą, ich granie sprawia mu frajdę. O zgrozo! Ani tematy, ani ich interpretacja nie są trudne i zbyt nowoczesne. Coś jakby zazdrość podana jest kawa na ławę: Fakt, iż jest się najlepszym klasykiem wśród jazzmanów, nie świadczy jeszcze o tym, że jest się dobrym jazzmanem. Czyż muszę dodawać, że autor recenzji Ryszard Borowski pomija dyskretnym milczeniem taki skandal jak obecność na płycie Lucky’ego Petersona. Czy wcześniej o nim słyszał?

Tak, ów intelektualizm jazzowy prowadzi do tego, że blues staje się tematem wstydliwym. Jest niemodny, bo nie daje się łatwo o nim pisać. Trzeba porzucić grzebanie w harmonii (echem takiego formalistycznego podejścia jest ohydny termin „dwunastotaktowiec” – kwintesencja pogardy „wyrafinowanego” krytyka), zapomnieć o wielorakich odniesieniach, kontekstach, ambicjach i nawiązaniach, a skupić się – przepraszam: rozluźnić! – na czystej muzyce, wstydliwie prostej, uczciwej, szczerej. Niestety to niełatwe.

Tego rodzaju podejście pojawia się nie tylko na tle twórczości Kennedy’ego. Wywiad z Patem Methenym zaczyna się w ten sposób: Przygotowując się do tej rozmowy, przesłuchiwałem kilkukrotnie Twą najnowszą płytę „Metheny Mehldau” i muszę przyznać, że jest to po prostu piękna muzyka. Czy masz coś przeciwko takiemu przymiotnikowi? Szczerze mówiąc, nie bardzo się zastanawiałem, czemu Metheny miałby się obruszyć, ale on sam nieco dalej to naświetlił: W Twym pierwszym pytaniu ukryte jest założenie, że coś, co pięknie brzmi, nie może być jednocześnie dobre. Innymi słowy, coś, co ze względu na wewnętrzny urok może wzruszyć, nie może być wysokiej jakości, ambitne, świeże. Takimi założeniami jest podszyte całe (niemal całe) dziennikarstwo jazzowe, więc siłą rzeczy nie ma w nim miejsca dla bluesa, takimi założeniami zniszczono fascynujący nurt soul jazzu kwitnący od końca lat 50. do początku 70.

tg_ji.JPGNieoczekiwanie na wątek bluesowy natknąłem się w wywiadzie z Tordem Gustavsonem, popularnym od niedawna pianistą norweskim. Bluesowy smak obecny jest nie tylko w sensie czysto muzycznym, ale jako pewna postawa twórcza, filozofia myślenia muzycznego, podejście do materii muzycznej: Granie w sposób piękny jest w gruncie rzeczy najbardziej uczciwą i najbardziej prawdziwą sztuką, jaką mogę tworzyć. Proste i bezpośrednie, każdy bluesman by się z tym zgodził, ale dla niektórych jazzmanów byłoby to żenująco naiwne wyznanie. Na pytanie o inspiracje muzyczne Tord potwierdza sugestie pytającego co do Gonzalo Rubalcaby, a po kilku zdaniach powiada:

Zawsze bardziej słuchałem wokalistów niż pianistów, ze względu na ich melodyczne myślenie. Jakich wokalistów? – pyta Paweł Brodowski.

Przede wszystkim śpiewaków bluesowych, jak Bessie Smith, Robert Johnson, Billie Holiday, która jest dla mnie największym muzykiem jazzowym na jakimkolwiek instrumencie. Zaskakujące, prawda? Rzecz jasna dziennikarz szybciutko odszedł od tego frapującego stwierdzenia, choć ponownie aż się prosiło, by temat pociągnąć dalej.

Znalazłem tu jeszcze jeden akapit, za który Gustavsona nosiłbym na rękach (swoją drogą ominąłem niestety jego niedawny warszawski koncert). Pianista odnosi się do czegoś, co nazywam „progresywizmem” – niszczące przekonanie, że trzeba ciągle tworzyć coś nowego, wielka obawa o krytykę w stylu „to już było”: Dążenie za wszelką cenę do nowatorstwa jest oparte na fałszywym rozumowaniu wywodzącym się z idei modernistycznych, które w przypadku muzyki klasycznej skończyły się na szkole wiedeńskiej, a w jazzie na awangardzie lat 60. […] Interesuje mnie tworzenie muzyki, która jest stuprocentowo uczciwa tu i teraz. Nie przeszkadza mi to, że spotykają się w niej różne inspiracje, ważne jest to, że jest ona uczciwa i że coś znaczy. A więc dla mnie „świeżość” jest lepszym słowem niż „nowość”.

Basta!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz