O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

piątek, 1 grudnia 2006

XXVII WBN

XXVII WBN za nami. Kamień spadł nam z serca.BIG3.jpg Byliśmy zestresowani. Za dużo rzeczy szło jak po grudzie. Pewne kwestie udało się załatwić w ostatnim momencie. Studenci nie zawiedli i jako organizatorzy (tu czapki z głów dla Tomka Bielińskiego), i jako publiczność. To był frekwencyjnie rekordowy WBN.

Kiedy już jest po wszystkim, to sobie myślę, że nie mogło się nie udać. Klub doświadczony, dobrze wyposażony… Kwestie techniczne zawsze były naszą bolączką. Pamiętam koncert Trouta. Zdobyliśmy sprzęt, Lester był świetnie nagłośniony, a gwiazda… Walter stwierdził, że gra ze swoich „przodów”. Okazało się, że cały nasz wysiłek, by załatwić nagłośnienie, był niemal zbyteczny.

Wracając do tej edycji. W sumie fakt, że WBN-u nie było przez kilka miesięcy, że publiczność była wygłodzona tego groove’u, miał swoje znaczenie. Zresztą, nie ma co analizować. Skład całej imprezy był bardzo mocny. Devil Blues zabrzmiał od początku dobrze. Mają farta, że się tak dobrze rozumieją, czują wzajemnie. Podobają się. Nie pamiętam, żeby do radia ludzie pisali maile z zapytaniem, co to za polski zespół, co śpiewa po angielsku, a o Devili pytali: Jakiś Dawid?

Devil-Blues.jpg

Kiedy po zapowiedzi zszedłem ze sceny i wróciłem do naszego stolika, zobaczyłem, że między barem a nami jest całkiem tłoczno. Żałowałem, że ze sceny nie zachęciłem ludzi, by podeszli bliżej, bo wiem, że muzykom gra się trudniej, gdy napotykają barierę pustej przestrzeni. Zresztą Krzysiek Gorczak to potwierdził: Nic nie widziałem. Było pusto, aż tu nagle patrzę, a tu są ludzie pod sceną. Owszem, ze sceny przez światła dające po oczach niewiele widać. Ma to swój plus. Tak naprawdę Devile grali dla całkiem nieźle wypełnionej sali, tylko na początku to miejsce pod sceną jest zawsze pustynią.

Romek-Puchowski_4.jpgPotem Romek Puchowski. Romek to jest Romek, nie ma co! Spośród wszystkich polskich solistów gra chyba najbardziej dynamicznie, transowo. Jego rezofoniczna gitara brzmiała naprawdę mocno, gorzej było z akustykiem, który przebijał się znacznie słabiej. Ale też trzeba przyznać, że publiczność wypadła dobrze. Bardzo lubię obserwować reakcję widzów. Ich zasłuchanie, kolebanie, radość na twarzach, entuzjazm, bujanie się w rytm muzyki. To jest nagroda! Pewnie, że część gadała. Taki naród, że jak dać mu szansę, to będzie nawijał. (Jak mi zrobić stronę, to będę bazgrolił, he!). Ale przednia część sali naprawdę dała się porwać. No i brawa po każdym numerze, to taka charakterystyczna dla naszych wubeenowiczów serdeczność, życzliwość.

Skoro o życzliwości mowa to mi się też jej trochę dostaje. Ludzie mnie pozdrawiają, cieszą się, że nam się udało, dopytują, czy jesteśmy zadowoleni, pytają, co dalej, dziękują. Ta wdzięczność należy się w największym stopniu Piotrkowi, ale tak już jest, że skoro ja daję twarz, to często myśli się, że ja mam w tworzeniu WBN-u największy udział. Serdeczność, która panuje na WBN-ie, pomaga mi, kiedy muszę wejść na scenę. Wiem, że mam ludzi za sobą, że te wszystkie babole językowe będą mi wybaczone, że to, co mówię, nie zwisa im totalnie, że z sali nie usłyszę gwizdów albo jakiś bluzgów. Najtrudniejsze momenty to zakończenie występu, kiedy słyszę, że ludzie by jeszcze chcieli posłuchać i mi się serce rwie, by zaprosić artystów na bis. Ale czas goni. Jak tu przeciągniemy, to ktoś będzie musiał wyjść w połowie ostatniego koncertu. Bo autobus, pociąg, jutro praca. Jasne.

 

Przyszła pora na Phila Guy’a. Zespół zabrzmiał fantastycznie! Pełne zawodowstwo! phil guy and i_small.jpgTo był ich trzynasty koncert. Mieli prawo być zmęczeni. Szczególnie Jogi wyglądał na przygaszonego. Bartek opowiadał, że na trasie jest świetnie. Phil to bardzo równy gość, za to Feiner dość trudny. Zespół brzmiał i czasem wytwarzał klimat jakby to był band nawet nie z Chicago, ale gdzieś z Delty. Phil, jak to czarny, emanował jakąś aurą, dzięki której publiczność szybko go polubiła. Wiedziałem, że jestem w środku czegoś niesamowitego. A Bartek zagrał na hammondzie takie solo, że mi się łezka polała. Jak na Holmesach.

Dziś byłem bardzo pozytywnie naładowany. Ten koncert dał mi mocnego kopa energii, a poza tym zeszło ze mnie ciśnienie pt. „Jak to będzie”. Choć wiem, że niebawem znów zacznie rosnąć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz