O mnie

Moje zdjęcie
Niektórzy sądzą, że o muzyce nie ma sensu pisać. Ja jednak będę się beztrosko upierał, że można. Mam nadzieję, że moje subiektywne teksty zaciekawią choć garstkę sympatyków bluesa, zainspirują do rekapitulacji swoich poglądów, do posłuchania jakiejś płyty, sięgnięcia po dany artykuł, książkę albo do odwiedzenia danej strony internetowej. Miłej lektury! Pozdrawiam Sławek Turkowski

piątek, 25 kwietnia 2008

Jazz me, blues - ale nie za bardzo

Dawno temu na moją półkę trafiła książka Bruce’a Cooka Listen To The Blues. Autor jest amerykańskim pisarzem,  Listen to... wydał w 1975 roku w Wielkiej Brytanii (w każdym razie ja mam taką wersję). Kolejne rozdziały dotyczą różnych odcieni bluesa lub różnych aspektów bluesa. Rys historyczny łączy się z egzemplifikacją – opisem krótkiego spotkania z jakimś bluesmanem. Z racji mojego rosnącego zainteresowania rozwojem bluesa z zachodniego wybrzeża, liczyłem na to, że znajdę tu coś ciekawego. Niestety ten temat dla Cooka nie istnieje. W swej książce nie aspiruje do napisania spójnej historii zjawiska blues. I nie musi, ale pewne uogólnienia sugerują, że zwyczajnie on tego obszaru nie zna. Jest typowym przykładem spojrzenia na bluesa: początek na głębokim południu USA, a potem elektryfikacja w Chicago i odkrycie bluesa przez białych. W tych czasach zresztą nikt nie nazywał Hendriksa czy Claptona bluesmanami – to byli (i są przecież) muzycy rockowi. Ale o tym może następnym razem.

Cook pisze np.: The whole idea of rock guitar came out of Chicago, where the blues went electric. – s. 177. Pomija milczeniem oczywistego reformatora – T-Bone'a Walkera. Chyba że uznaje go za twórcę chicagowskiego bluesa (nie gdzie indziej jak w klubie Rhumboogie Walker był największą sensacją). Nawet jednak pomijając T-Bone’a, byli B. B. King, Crayton i Brown, których styl odcisnął silniejsze piętno na Claptonie niż Waters. Zresztą Cook chyba nie zna w ogóle Walkera, skoro pisze o Rosetcie Tharpe, że jest: a good, primitive electric guitar player, somewhat in the style of T-Bone Walker. Ha ha. Przecież Walker był nie mniej wyrafinowany niż np. Buddy Guy.

Najciekawszy powinien być rozdział Jazz me, blues – na skrzyżowaniu jazzu i bluesa. Rozpoczynamy od najwcześniejszych przedstawicielek classic bluesa – Mamie Smith, Ma Rainey, Bessie Smith, Ida Cox. Potem autor wspomina trudne czasy wielkiego kryzysu, a następnie przechodzi do… Billie Holiday. Przy czym zaznacza, że nie była wokalistką bluesową: Although she had a couple of blues in her repertoire, she was never a blues singer. – s. 193. Kolejna znakomita wymieniona postać to Jimmy Rushing, wokalista Counta Basiego. A potem? Bebop. Muzyka intelektualna, coraz mniej zrozumiała dla mas, coraz bardziej odległa od bluesa. Jedyna wokalistka, którą wspomina Cook to Dinah Washington.

Następnie kolejne kuriozalne uproszczenie: Rock jest najlepszą rzeczą, jaka wydarzyła się jazzowi – pisze autor. Rock jego zdaniem przywrócił muzyce jazzowej „czarne” elementy – bluesa. Dzięki temu jazz dziś (pierwsza połowa lat 70.) is more funkier and more melodic – in short, bluesier than it was even five years ago. A zatem orkiesty St. Louis czy Kansas City nie miały znaczenia. Darujmy sobie już Walkera, może był zbyt hermetyczny, ale co z Luisem Jordanem? Jego jazzowo-bluesowy kontekst był ewidentny. Co wreszcie z fascynującym okresem honkersów, shouterów, tzw. bar walkerów od Illinoisa Jacqueta przez Willisa Jacksona, Jaya McNeelego na Lockjaw Davisie kończąc. Gdzie znakomici twórcy rhythm’n’bluesowi – Joe Liggins, Roy Milion, Wynonie Harris.

Dotykamy tu wbrew pozorom dużego problemu o charakterze socjo-kulturowym. Bo to że Bruce Cook nie znał tej muzyki jest oczywiste. Ale dlaczego? Otóż dla czarnej publiczności – od kiedy zaakceptowali jazz (a zaakceptowali, gdy biali nim się zafascynowali) – blues był wstydliwy. Nie tylko dlatego, że był przypomnieniem niewolnictwa. To mogło mieć niewielkie znaczenie. Ale był muzyką biedoty, slumsów, klasy robotniczej, stąd słuchanie bluesa to jak przyznawanie się do drobnomieszczaństwa na salonach, do słomy w butach, blues to dla czarnych obciach. To jeden z powodów, dla których revival przyszedł z nieświadomej tej subtelności Anglii. Sami krytycy uważali wspomniane soul jazzowe, rhythm’n’bluesowe produkcje za muzykę gorszego sortu. Takiego muzycznego bękarta, jak to wyraził głupio mój kolega. Niestety. Z kolei teoretycy nie bardzo jeszcze wiedzieli, jak ugryźć taką muzykę, więc łatwiej było ją pominąć. Pewnie to też z mojej strony uproszczenie, ale właściwie piszę to, by temat w ogóle ruszyć. To tyle na razie. Ja tu jeszcze wrócę ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz