To jednak jest moja muza! Dzieje się sama! Słucham i wymiękam, i taki „wymięk” już mi zostaje. Nagrania pochodzą sprzed 40 lat. Gitara brzmi bardzo rootsowo, ale nie dziadowsko. Najbardziej narkotyczny jest rytm, nie wiem, czy widzieliście kiedyś chorego gołębia, który miał tak zwanego kręćka – kręcił się w kółko, kolebiąc, przestępując z łapki na łapkę, aż w końcu zdychał. Słuchając R. L. Burnside’a, też dostaję kręćka, ale jaki jestem przy tym szczęśliwy! A do tego dochodzi fantastyczny głos, pełen wzruszającego smutku, oczekiwania, hm, tęsknoty, czasem rozdrażnienia, czasem ciepła, nigdy ckliwości, nigdy wściekłości. Blues to czasem taki czarny stoicyzm, czasem mantra.
Właśnie leci See My Jumper, pierwotna wersja Jumper On The Line. Są tu dwie gitary czy jedna?
Tak, Burnside był niepowtarzalny. Gdy zmarł Hooker, głośno mówiłem, że teraz ostał nam się ino Burnside. Owszem, są goście typu T-Model Ford, Willie King, Big Jack Johnson, ale to jednak nie to. Jak wiadomo w latach 90. Burnside grał już swego transowego elektrycznego bluesa z północnego Mississippi, współtworząc tak zwane fat-possumowe brzmienie, ale twierdził, że to akustyczny blues jest hm… realniejszy, może prawdziwszy: It sounds realer… I hope to do more recordings on the acoustic. Mogę to zrozumieć, gdy słyszę tę płytę.
Ha! A teraz w Radiu Derf słyszę Rev. Garego Davisa – też gigant!!! - www.radioderf.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz